czwartek, 25 września 2014

16. But does anyone care?

Dodaję rozdział o godzinie 1:00, chwilę po zakończeniu prac nad nim. Powód? Nie wiem czy będę miała później czas na takie rzeczy. Po za tym, trzeba jakoś zadowolić czytelników, prawda? ;)
Komentujcie, komentujcie, komentujcie
Zostawcie jakiś ślad, cokolwiek. Widzę, że was przybywa ale nadal się ukrywacie. Wiedzcie, że ja nie gryzę a każdy kolejny komentarz motywuje mnie coraz bardziej :D
To na tyle.
Reckless Ghost xx

***

W ekspresowym tempie znalazłem się za drzwiami sypialni Gerarda. Zdawało mi się, że trzasnąłem zbyt mocno i Mikey to usłyszał. Zdenerwowałem się okropnie. Bicie serca przyspieszyło kilkukrotnie i jeszcze chwila a przysięgam, wyskoczyłoby mi z piersi. Zdrowy rozsądek próbował jednak przebić się ponad strach. Zsunąłem się po zimnej, drewnianej płycie na podłogę i nakryłem głowę rękoma, wkładając ją uprzednio między kolana. Spoglądałem na podłogę zacienioną własnym ciałem i z zamkniętymi oczami policzyłem po cichu do dziesięciu. To chyba jakaś technika relaksacyjna. Podpatrzyłem coś podobnego w jakimś czasopiśmie mamy które po podróży z sypialni, przez kuchnię i salon w końcu  wylądowało w kiblu. Przy dłuższym posiedzeniu dowiedziałem się jak zwalczyć cellulit i co ostatnio miała na sobie Kim Kardashian. Arcyciekawe, muszę przyznać.

Odetchnąłem głęboko i ogarnąłem myśli. Zdarzenia z ostatnich chwil uświadomiły mi, że to całe przeczucie Gerarda wcale nie było mylne. Jego zmysł słuchu albo wrodzony instynkt rzeczywiście odnalazł w tym domu żywą duszę. Komiksy jakie zamierzałem zanieść do salonu pozostały na swoim miejscu, a ja przyspieszając kroku kręciłem się po pokoju szukając jakiegokolwiek rozwiązania. Najwidoczniej młodszy Way przez ten cały czas spał, albo po prostu był czymś niezmiernie zajęty. Na tyle, by nie wyjść ze swojej twierdzy po to żeby skorzystać z toalety czy zjeść śniadanie.

Dlaczego on tak w ogóle nie był w szkole? Spojrzałem na zegarek elektroniczny stojący na biurku. Było grubo po dziesiątej. Do głowy przychodziły mi dwie odpowiedzi, na pytanie dlaczego Mikey opuścił lekcje. Pierwsza to najzwyklejsze w świecie wagary, brak chęci do nauki i integrowania się ze społeczeństwem, lenistwo, głupota, sprawdzian na który chłopak nie miał chęci się uczyć. Druga to jakiś chytry plan, który miał na celu rozszyfrowanie relacji mojej i Gerarda. Według tej teorii, Mikey został w domu by przekonać się czy dźwięki usłyszane w nocy i nasza nieobecność w jakimkolwiek innym pomieszczeniu prócz sypialni czarnowłosego wróżą jakieś pedalskie schadzki. Chyba popadam w paranoję.

Co ma się stać, to się stanie. Mikey nie jest jakimś duchem świętym, bogiem albo innym jebanym jednorożcem. Nie może nas jednogłośnie osądzić, skazać na wykluczenie ze społeczeństwa czy sprawić, że kościół nas wyklnie i jakieś stuknięte mohery za jego namową zaczną obrzucać nas kartoflami. Jeśli ten chłopak rzeczywiście coś podejrzewa, to niech kurwa podejrzewa dalej. Albo i lepiej! Gdy z jego ust usłyszę chodź jeden kąśliwy żarcik o moim homoseksualizmie, z wielkim uśmiechem na ustach potwierdzę jego słowa na finał całując Gerarda namiętnie i długo, wskakując równocześnie w jego ramiona. W mojej głowie to wszystko wyglądało obiecująco. Nagły przypływ odwagi i humorystyczne, ostre zagranie wydało mi się genialnym pomysłem. Czy jednak w rzeczywistości doszłoby do którejkolwiek z tych rzeczy? Czas pokaże.

Póki nie mam pewności co do intencji Mikey’ego, muszę zachować pozory normalności. Jakby to wszystko było codzienną sytuacją. Znajomi spędzają noc w domu jednego z nich, oglądają filmy śliniąc się do apetycznych aktoreczek – przynajmniej ten z nich który rzekomo nie jest pedałem.  Czytają komiksy i kłócą się o możliwości jednego z bohaterów, gdy jeden z nich twierdzi, że ten jest cieniasem i grupa superbohaterów powinna go wykluczyć a drugi pozostaje w przekonaniu, że jest on nadzwyczaj dobry i powinien owej grupie przewodzić. Po nocy spędzonej na rozmowach postanawiają urwać się z lekcji i poobijać na kanapie. To przekonująca wersja. Bez wiedzy którą posiadam, sam bym się nabrał.

Zgarnąłem komiksy pod pachę i pewny siebie ruszyłem do salonu. Gdy znalazłem się w progu ujrzałem uroczy obrazek Gerarda leżącego w dziwnej pozycji, z głową odchyloną do tyłu i nogą przewieszoną przez oparcie kanapy. Nucił jakiś kawałek, by po chwili przejść w głośny zakłócany telewizyjną paplaniną śpiew.  Druga jego noga ruszała się w rytm wydawanych przez chłopaka dźwięków. W dłoni ściskał pilot od telewizora. Po chwili z bezwładnego zwisu przeszedł w energiczne wymachiwanie dzierżonym przedmiotem. Uśmiechnąłem się.
-Co ty wyprawiasz? – zapytałem ledwo powstrzymując śmiech. Chłopak uniósł głowę i spojrzał na mnie z głupawą miną.
-A na co ci to wygląda?
-Na całkiem udane popisy wokalne. – usiadłem na wolnym skrawku kanapy i złapałem za dłoń chłopaka, podciągając go do siadu. Rzuciłem mu na kolana przyniesione egzemplarze. Nie chciałem owijać w bawełnę. Musiałem go poinformować o obecności Mikey’ego by ten na wszelki wypadek zaczął się hamować.
Już otwierałem usta lecz niespodziewanie chłopak naparł na nie swoimi, przyciskając mnie do kanapy na której się znajdowaliśmy. Zastanawiałem się, czy było to podziękowanie, za określenie jego wycia ‘udanymi popisami wokalnymi’, czy może zwyczajna tęsknota za kontaktem fizycznym. Nie wiem w którym momencie Gerard przełożył komiksy z kolan na stolik, ani tego, jakim cudem teraz leżałem w poprzek kanapy przytrzymując biodra chłopaka by ten nie zleciał na ziemię. Wszystko działo się tak szybko, że ledwo co kojarzyłem fakty sprzed kilku chwil. Zatraciłem się w pocałunku który on pogłębiał z każdą kolejną chwilą. Nadawał temu wszystkiemu zmysłowości. Cisza zakłócana cichymi pomrukami czarnowłosego potęgowała podniecenie jakie zacząłem niespodziewanie odczuwać. I pomyśleć by, że jeden gest z jego strony pozwoli mi zapomnieć o tak ważnej sprawie. Otworzyłem oczy wcześniej pogrążone w błogim stanie ukojenia, jakie dawały mi  wargi Gerarda które w tym momencie znajdowały się gdzieś przy moim uchu. Wytrzeszczyłem spojrzenie znajdując wzrokiem postać wysokiego blondyna tuż przy wejściu. Opuściłem dłonie którymi wcześniej przytrzymywałem pośladki mojego chłopaka.
Mikey wpatrywał się w nas nie ukrywając zdziwienia. Pierwsze o czym zapewne pomyślał to ‘miałem rację, pod tym dachem szerzy się pedalstwo’. Rozdziawione wargi i brak pomysłu na skonstruowanie najprostszego zdania zwiastowały nadchodzącą burzę. Teraz chłopak milczy, lecz ilość myśli i teorii jakie układają się jego głowie musi być iście przytłaczająca.  Wybuchnie. Wybuchnie niczym wulkan zalewając nas masą pytań – tego byłem pewien.
-Gerard… - mruknąłem poważniejąc na co chłopak natychmiastowo zareagował. Przełknął głośno ślinę i zaciskając zęby zszedł z mojego ciała pozostawiając zimną pustkę. Usiadłem natychmiast i poprawiłem roztrzepaną fryzurę. Spojrzałem speszony na Gerda który powolnym krokiem szedł w stronę swego brata.
-Mikes…
-No kurwa – Młodszy Way z rezygnacją opuścił dłonie uderzając nimi o swoje uda. –Fajne rzeczy tu się dzieją, gdy śpię. – chłopak zaśmiał się kpiąco.
Kiedy Gerard pobiegł za swoim bratem, ja zawstydzony pozostałem w tej samej pozycji co wcześniej. Słyszałem ich kłótnię, błagalny ton Czarnowłosego oraz coraz to głośniejsze śmiechy i obelgi jakimi obrzucał go Mikey. Po chwili bezczynności jaka mnie dosłownie zabijała, wbiegłem na górę do pokoju blondyna gdzie odbywał się ten jebany cyrk.
-Przestańcie kurwa! – wrzasnąłem na wejściu.
-Zamknij się. – warknął Mikey zaciskając pięści. –Mówiłem ci, żebyś uważał na tego jebanego pedała! Po jednej nocy bez prądu nagle staliście się sobie tak bliscy? Frank, kurwa myślałem, że TY jesteś normalny!
-Jak widać nie jestem – uśmiechnąłem się z wyższością odsłaniając rządek równiutkich ząbków. Ułożyłem dłoń na biodrze i zacmokałem kilka razy. –Pedał – zaśmiałem się - Tak trudno zaakceptować ci odmienność brata? A może ja o czymś nie wiem, co? Może w tym wszystkim jest coś więcej. – podszedłem do chłopaka cały czas mierząc go wzrokiem. –A co w tobie jest takiego normalnego? W czym jesteś od nas lepszy? –złapałem za dłoń Gerarda który stał krok za mną najwyraźniej nie wierząc własnym uszom. Byłem pewien, że do tej pory uważał mnie raczej za kolesia który się nie wychyla. No, poza tym wyskokiem w barze, gdy stanowczo odmówiłem Andy’emu. Wcześniej wyglądałem na przerażonego. Myśl o tym, że ktokolwiek może nas przyłapać była dla mnie koszmarem, powodowała ścisk w żołądku i odruch wymiotny. Po pierwszym szoku musiałem jednak coś z tym wszystkim zrobić. Moja obawa się spełniła, to fakt, jednak zawsze mogę zmniejszyć konsekwencje naszej nieumyślności. Poczułem się w obowiązku, by wygarnąć Mikey’emu to jak koszmarnie zachowuje się wobec własnego brata.

Cofnąłem się stając obok swojego chłopaka. Czekałem na odpowiedź ze strony Mikey’ego, który zdawał się szukać właściwych słów czy też obelgi którą mógłby zakończyć tą farsę.
-Ja Pieprzę.. –syknął zamykając oczy w zrezygnowaniu.
-Ja też. Twojego brata. – Gerard szturchnął mnie w ramię gdy ja z wesołością stwierdziłem ten jakże oczywisty fakt. –No co? –szepnąłem spoglądając na niego.

-Zapędzasz się – Czarnowłosy posłał mi karcące spojrzenie. W jego oczach dojrzałem zmęczenie. Ta sytuacja zdawała być się dla niego normą, jakby takie kłótnie przeprowadzał z bratem na co dzień. Może właśnie tak było. Może przeszkodziłem w rutynowej rozmowie, wymianie zdań jaka cyklicznie u nich występowała. Czynnikiem w tym przypadku byłem ja, chłopak który lizał się z bratem drugiego, powodując oburzenie u pierwszego. Mikey miał o Gerardzie jednogłośną opinię. ‘Dziwny aspołeczny pedał’. Widok jaki zastał nie byłby dla niego niespodzianką, gdyby nie fakt, że to ja byłem tym drugim. Widocznie blondyn pokładał we mnie jakieś nadzieje.

-Okej, mam dość. Róbcie co tam sobie chcecie, ja po prostu… myślałem, że jesteś inny – Słowa które zostały skierowane wprost do mnie zdawały się mieć w sobie nutkę żalu. Przecież to, że jestem związany z Gerardem nie przekreśla mnie od razu jako człowieka, prawda?


-Też tak myślałem. – skwitowałem wzdychając cicho. Gee postanowił wyjść z inicjatywą i zakończyć tą nad wyraz dziwną konwersację. Nagle bez słowa pociągnął mnie w stronę wyjścia, a gdy znaleźliśmy się już w korytarzu, trzasnął za sobą drzwiami najmocniej jak tylko mógł. 

wtorek, 16 września 2014

15. Don't worry

Dłuższy niż poprzedni, tadam! Bez zbędnego gadania, odsyłam do czytania ( i komentowania) 

Reckless Ghost xx



***





Leżeliśmy wtuleni w siebie jeszcze przez jakiś czas. Żaden z nas nie odezwał się ani słowem, by nie zakłócić spokoju, by nie zniszczyć tej aury, nie odebrać nam ostatnich wspólnych chwil. Jeszcze tego samego dnia miałem udać się do szkoły by zaliczyć sprawdziany o których dowiedziałbym się wchodząc do klasy. Na pewno były jakieś sprawdziany. Kartkówki, testy czy zadania sprawdzające. Zawsze kurwa były i zaskakiwało mnie to za każdym razem. Zmuszony by przerwać jedne z najmilszych chwil w moim życiu, będę musiał stawić czoła szkolnej rzeczywistości. Pewnie jak zwykle postaram się olewać natrętów z klasy, wymuszając jedynie uśmiech kierowany do mojego jedynego przyjaciela. Andy był zapewne zbyt zajęty swoją cizią i nawet nie zauważyłby tej istotnej zmiany w moim zachowaniu. Pałałem teraz niechęcią do całego społeczeństwa. Nawet do tego zwariowanego głupka z którym spędzałem każdą chwilę od kiedy poznaliśmy się w IV klasie.

W tym momencie czułem, że bez Waya nie dam rady. Wiem, że to głupie i zachowywałem się jak zakochana nastolatka, ale chyba właśnie kimś takim w tym momencie byłem. Może nie dosłownie ‘zakochaną nastolatką’, ale po prostu zauroczonym szczeniakiem.

Gerard miał własne problemy które były górą lodową przy kupce topniejącego śniegu, jakimi zdawały się być moje. Jego babcia zmarła nagle co było ciosem dla całej rodziny Wayów. Gee jednak nie wspomniał o tym od momentu gdy wciągnął mnie do auta uprzedniego dnia. Sądzę, że nie chciał mnie tym dołować ale równocześnie sam próbował odciągać swoje myśli od tej strasznej tragedii. Uprawialiśmy seks do cholery jasnej, zabawialiśmy się zapominając o bożym świecie, kiedy inni domownicy pałętali się niczym zbłąkane dusze szukając zapomnienia w stosowniejszych zajęciach. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że gdy leżałem z twarzą przyciśniętą do chłodnego prześcieradła rozkoszując się chwilą, rodzina mojego chłopaka przebywała w niewielkiej odległości, pozbawiona prądu z możliwością wsłuchiwania się jedynie w stukające o parapety krople deszczu i grzmoty lub swoje wzajemne głosy. Kolejną opcją były niezduszone jęki wydawane przeze mnie i Gerarda. Przez moje ciało przeszedł dreszcz obrzydzenia. Skrzywiłem się nachylając nad łóżkiem. Zachowywaliśmy się jak cholerni ignoranci. Kurwa.

Poskładałem pościel która nieczysta po naszych nocnych gierkach miała zaraz wylądować w koszu na pranie, albo nawet i od razu w pralce. Gerard chciał dopilnować, by wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Po jego minie wywnioskowałem, że denerwuje się ewentualnym niepowodzeniem. Pierwsza osoba która się do nas przypieprzy, gdy postanowimy opuścić pomieszczenie to Mikey. Jak się zorientowałem, jego pokój znajdował się zaraz za zachodnią ścianą pomieszczenia w którym spędziłem noc z jego bratem. Jeśli nie założył na uszy słuchawek, lub po prostu nie zasnął pewnikiem było, że o wszystkim wie. Albo się domyśla. Jestem w jego oczach skończony zupełnie jak Gerard. Teraz znajdowaliśmy się na tym samym poziomie. Dwa pedały, dziwaki stąpające nie wiadomo jakim prawem po tej boskiej ziemi, stworzonej na potrzeby osobników heteroseksualnych. Mogę zapomnieć o spotkaniu z Rayem i Mattem. Mikey mnie do nich nie dopuści i pewnie sam będzie trzymać się ode mnie z daleka. Myślałem, że znalazłem paczkę dla siebie. Ludzi z podobnymi gustami z którymi mógłbym spędzić czas. Była przecież nadzieja że i Gee do nich dołączy. Moglibyśmy razem przesiadywać na poddaszu u Matta i pogrywać na instrumentach znane kawałki a może i nawet wymyślać coś własnego. Przez głowę przeszła mi szalona myśl jakobyśmy mieli stanowić rockowy zespół. Zaśmiałem się kryjąc twarz w dłoni.

-Co ci tak wesoło? – Gerard spojrzał na mnie z ukosa marszcząc brwi. Coraz bardziej się denerwował, zupełnie jak ja.

-Wyobraźnia mnie zaskakuje. Hej, Gee, umiesz śpiewać? –zaśmiałem się wyobrażając sobie popisy wokalne czarnowłosego przy czym zgarnąłem starannie poskładaną pościel z materaca. Zostało na nim tylko rozmemłane prześcieradło na którym pozostały niewielkie plamki krwi i pożółkłego płynu. Dopiero teraz to zauważyłem, dopiero w tym momencie zorientowałem się, że krwawiłem. Rozdziawiłem usta w  lekkim szoku znów przypominając sobie o  piekącym bólu, który starałem się ignorować od pobudki. Gerard zauważył moje zmieszanie, więc szybko zerwał materiał zwijając go w dłoniach jak na szpuli. Pech chciał, że krew nieznacznie przesiąkła i splamiła lewy dolny róg materaca.

-Ja pierdole – skwitowałem wpatrując się w centymetrową kropkę którą starałem równocześnie wymazać siłą umysłu. Coś mi to kurde nie wychodziło. Gerard zaśmiał się cicho rozładowując poniekąd napięcie, okrążył łóżko i odebrał ode mnie lekką kołdrę wraz z poduszkami. Swoją drogą jego tors nadal był nagi, raził bladością i przypominał o przyjemnych doznaniach związanych z naszym stosunkiem. Sądzę, że teraz wszystko będzie mi o tym przypominać, każdy jego intymniejszy gest czy spojrzenie kryjące w sobie nutkę pożądania, będzie dla mnie skokiem w przeszłość do nocy w której straciłem jebane dziewictwo. Chłopak odwrócił się stąpając w stronę drzwi. Klapnąłem na łóżko tracąc poczucie stałości lądu na którym się uprzednio znajdowałem. Wpatrywałem się w jego nagie plecy, czarne jak smoła włosy plączące się lekko na karku i nieznacznie zaokrąglone biodra na których zaciśnięta została gumka dresowych, ciemnych spodni. I to wszystko moje. On jest mój.

-Zobaczę czy ktoś jest na chacie, okay? – chłopak odwrócił się w moją stronę łapiąc klamkę wolną dłonią. Oprzytomniałem i gwałtownie pokiwałem głową na znak zrozumienia.
-Spoko – oparłem się dłońmi o materac przyjmując niezwykle wyluzowaną jak na mój gust pozę. –Mógłbyś też przynieść coś do żarcia. – posłałem mu słodki proszący uśmiech, mając nadzieję, że spełni moją prośbę.
-A ty w tym czasie mógłbyś się ubrać. Mnie tam twoje nagie ciało nie przeszkadza alee… - Way zacisnął zęby i syknął w pełen komizmu sposób, dając mi do zrozumienia, ze o czymś wyraźnie zapomniałem. –Weź coś z mojej szafy. – zakończył po czym wyszedł za drzwi.

Szczerze mówiąc z początku nie przeszkadzało mi to, że paradowałem przed nim nago. Czułem się jak u siebie, jakbym przebywał z osobą która zna moje ciało na tyle, by nie oplatać go wzrokiem za każdym razem gdy mignie mu przed oczami. Tak, tak to sobie tłumaczyłem. W gruncie rzeczy po prostu nie zadbałem o to by coś na siebie włożyć. Byłem również zaabsorbowany istotniejszymi sprawami, jak doprowadzenie sypialni Waya do porządku.

Gdy Gerard całkowicie zniknął mi z oczu od razu podbiegłem do jego szafy by poszukać czegoś do ubrania. Gdzieś tam na dole piętrzyły się moje świeżo wyprane łachy. Wolałem jednak nie wylatywać z gołą dupą w razie gdyby ta niezmącona cisza ogarniająca dom, okazała się złudna. Rozsunąłem trzy-skrzydłowe drzwiczki które złożyły się po lewej stronie dając mi pełen dostęp do garderoby Gerarda. Złapałem palcami materiał z którego składała się czarna, elegancka przygotowana prawdopodobnie na pogrzeb marynarka. Przejechałem po wszystkich wieszakach zauważając, że większość ubrań Waya to czarne bluzy, t-shirty czy też koszule. Między nimi dojrzałem coś czerwonego, a za tym czymś rękaw białej koszuli który zaginał się na rogu polarowej, granatowej bluzy. Zerknąłem w bok, by znaleźć stertę koszulek piętrzących się na jednej z kilku pionowo ustawionych półek. Sięgnąłem po pierwszą lepszą, trafiając na szary t-shirt z Batmanem i Robinem. Uśmiechnąłem się. Jedne z moich ulubionych postaci z DC Comics. Przełożyłem zwiewny materiał przez głowę i zerknąłem w niewielkie lustro wiszące przy rogu ściany. Za duża. Jak zwykle. Byłem niski, drobny, blady i łatwo było mnie zgubić w tłumie, albo pomylić z wampirem.- przez jedno spojrzenie wystawiłem recenzję swojego ogólnego wyglądu. Gerard był ode mnie wyższy, masywniejszy ale tak samo chorobliwie blady. Dodawało mu to niespotykanego uroku i tajemniczości kojarzonej z typem artysty, którym definitywnie był.  Spojrzałem na swoje nagie, chude jak patyki nogi i zwisającego między nimi członka. Gdzie do cholery jasnej są moje gacie. To znaczy, te które wczoraj miałem na sobie…
Zostawiłem szafę otwartą i rozejrzałem się po podłodze. Dostrzegłem długopis o który prawie się wyrżnąłem w nocy. Spowodowało to kolejny uśmiech który od razu rozweselił całą moją twarz. Schyliłem się zaglądając pod łóżko. Wśród kurzu i szczelnie zapakowanych kolekcjonerskich zabawek dostrzegłem kawałek materiału. Sięgnąłem po niego wyciągając rękę najmocniej jak potrafiłem i zgarnąłem zgubę, wraz z kilkoma papierkami, które stanowiły resztki opakowań po ciasteczkach. Co za bałaganiarz.
Gdy mój tyłek, jak i również nogi były już zabezpieczone przed spojrzeniami ewentualnych świadków, pająków czyhających na ścianach czy też much latających przy oknach, postanowiłem wyjść z twierdzy w której się ukrywałem. Dotarłem do drzwi i przy okazji wziąłem kolczyk leżący na komodzie tuż przy nich. Zapomniałbym o tym, a tak to sprawię przyjemną niespodziankę Gerardowi.
Włożyłem kolczyk na miejsce i ruszyłem w stronę schodów. W domu panowała grobowa cisza, przerywana jedynie moimi krokami. Stąpałem ostrożnie, by deski za głośno nie skrzypiały. Jakoś nie zbyt chciałem psuć tej ciszy, zakłócać spokoju. Taka atmosfera pasowała mi do miejsca w którym żyje Way. W takim mieszkaniu chciałbym przebywać na co dzień. Klimat w moim własnym był zupełnie inny. W powietrzu gromadziło się napięcie zwiastujące kolejne kłótnie czy też po prostu nieprzyjacielskie wymiany zdań. Jedynie z matką czasem od tak rozmawiałem, zwierzałem się odkrywając część siebie niestety  nadal pozostając dla rodzicielki niezwykle tajemniczym.

Złapałem dłonią balustrady i zwróciłem się w stronę schodów. Nagle usłyszałem coś jakby obijające się o siebie plastikowe butelki, do których dźwięku dołączyło po chwili rozbijane szkło. W tym momencie do moich uszu doszło również głośne przekleństwo które wydobyło się z ust wkurwionego Gerarda.
Zbiegłem truchtem po schodach po czym skierowałem się przed siebie, do kuchni. Chciałem dokładnie przeszukać wszystkie pomieszczenia, tak na wszelki wypadek. Rozejrzałem się zauważając jedynie dwie puszki coca-coli i karton świeżego mleka leżące na stole. Po chwili moją uwagę przykuła karteczka przyczepiona magnesem do lodówki. ‘Musiałam jechać do pracy, przeproś ode mnie Franka. Macie tu coś na śniadanie – mama’ Odetchnąłem po tym jak przez kilka sekund nieświadomie wstrzymywałem powietrze. Czyżbym bał się, że wiadomość będzie brzmieć inaczej? Przez chwilkę podejrzewałem w jej miejscu krótką notkę na którą składałoby się jedno zdanie: ‘Następnym razem pieprzcie się ciszej- Kochający Rodzice i zdegustowany Mikey’. Moja cholerna wyobraźnia nie zna granic, poważnie.

Zaśmiałem się w duchu z własnej głupoty i przez salon przeszedłem pod drzwi znajdujących się obok wyjściowych. Usłyszałem zza nich dźwięk wirującej pralki, co wskazywało na obecność mojego chłopaka w tym miejscu. Mój chłopak – lubię tak o nim myśleć. Daje mi to poczucie przynależności do czegoś ważniejszego, w tym przypadku do związku wyjątkowego jak żaden inny. Związku który wykraczał po za granice ludzkiego światopoglądu gdzie pary stanowili zazwyczaj kobieta i mężczyzna. W tej chwili poczułem się wyjątkowo nie przez sam fakt łamania zasad, a jako mały punk czerpałem z tego wielką przyjemność, a przez świadomość tego, jak cudownym, odmiennym człowiekiem jest mój partner.
Otworzyłem ciężkie drewniane drzwi i zszedłem kilka stopni w dół po nielakierowanych schodkach. W rozświetlonej niewielką żarówką piwnicy stał Gerard, a może raczej modlił się nad pralką. Stawiłem krok na betonowej, zimnej podłodze i rozejrzałem się dokoła. Niewielka piwnica z regałem na przetwory i dwoma pralkami z których jedna wyglądała na nieużywaną od lat. Przy piwnicznym okienku piętrzyło się kilka zakurzonych rowerów i poustawiane w niewielką wieżyczkę pudła po domowych sprzętach.

-To jak kotek, dom jest pusty? –zapytałem nagle tonem w którym kryła się udawana, niemal teatralnie podkreślona zmysłowość. Chłopak odskoczył od pralki i spojrzał na mnie speszony. Chyba przerwałem mu jakąś chwilę samotnej kontemplacji.
-Jezu, Frank… - Gerard zacisnął powieki i marszcząc nos złapał się za niego opuszkami palców. –Przestraszyłeś mnie idioto – prychnął po czym skierował się w moim kierunku. Na ramiona narzucony miał szlafrok czego wcześniej nie zauważyłem.
-Sorki? – uśmiechnąłem się przepraszająco.
-Tak, dom jest pusty – Czarnowłosy oparł się o mnie i złapał dłońmi za plecy przyciągając bliżej siebie. –przynajmniej tak sądzę… -szepnął mi do ucha zastygając w bezruchu na większą chwilkę. Poczułem jak pot gromadzi się na moich skroniach. Jak to, ‘przynajmniej tak sądzę’? Spojrzałem na niego zbaraniały nie wiedząc jak powinienem w tej chwili zareagować. Byłem zbyt nerwowy, to na pewno.
-Zapomnij – chłopak włożył nos w zagłębienie mojej szyi oddychając ciężko. Stłumionym przez moje ciało głosem dodał – To tylko moje urojenia, nie spinaj się Frankie – na te słowa i zdrobnienie własnego imienia rozluźniłem się nieco, nadal pozostając jednak podejrzliwym. Nie znam się na przeczuciach czarnowłosego, nie mam pojęcia jak często to urojenia okazują się prawdą, więc w tym momencie nie mogłem jednoznacznie orzec, czy chłopakowi się zdawało a dom jest całkowicie pusty.

-Głodny? – Gerard wsunął swoje palce w moją luźno zwisającą przy pasie dłoń. Nie słysząc odpowiedzi zaczął  prowadzić mnie niczym dziecko w górę schodów.
-No mówiłem, że chce mi się jeść – odparłem przewracając oczami. Podreptałem za chłopakiem by nie wypuścic  jego dłoni ze  swojej.

Rozsiedliśmy się na kanapie w salonie z miskami płatków, stawiając uprzednio puszki z napojem na stoliku do kawy. Gerard włączył telewizor i zabrał się za jedzenie patrząc głupio w ekran. Zgapiłem to po nim kończąc swoją porcję kilka chwil po tym gdy on odstawił pustą miskę na blat. Z pustymi rękoma przysunąłem się bliżej niego po czym położyłem się niepewnie na jego kolana. Opadłem miękko wyczuwając pod uchem leciutkie wybrzuszenie, nie wskazujące na ewentualne podniecenie. Skuliłem się i złapałem palcami za jego podbródek by skierować  twarz czarnowłosego na swoją osobę. Gerard ocknął się wraz z moim dotykiem i uśmiechnął ciepło odpowiadając na mój rozweselony wyraz twarzy.
-Powinniśmy zbierać się do szkoły – odparł poważnie.
-Eeeee – odpowiedziałem serią sprzeciwiających się odgłosów.
-Franku Iero, musisz się uczyć i zdobywać  dobre oceny, bo inaczej szlaban na miesiąc. – dodał jeszcze bardziej poważnie nie wytrzymując jednak mojego proszącego spojrzenia i wydętych w smutnym grymasie warg. Wybuchliśmy śmiechem równocześnie. Chłopak skulił się nachylając nade mną a ja z nosem w materiale jego koszulki próbowałem opanować salwy śmiechu.
-Możemy zostać jeśli chcesz, ale nie wiem co na to twoi rodzice – Gerard opanował się chwilę później by wznowić rozmowę.
-W dupie to mam – prychnąłem i złapałem chłopaka po czym  wsunąłem dłonie za jego plecy i splotłem  ze sobą palce tak, że w tym momencie nie dałby rady mi uciec. –Czyli zostajemy?
-Do południa, potem ojciec wraca…
-I co? – skrzywiłem się
-Nie wiem co powie na to, że zwagarowaliśmy z lekcji, Frankie
-Ah, no tak.
Gerard z siadu przeszedł w pozycję półleżącą. Jego zakryte podkoszulkiem który wygrzebał nie wiadomo skąd ciało osunęło się, zmuszając bym przeniósł swoją głowę z kolan, na brzuch chłopaka.
-Jak wrócę do domu, to będę mieć przejebane… -przypomniałem sobie.
-Rozmawialiśmy o tym. Wszystko będzie dobrze. – Gee próbował mnie pocieszyć głaszcząc równocześnie kark.
-Nie jestem tego taki pewien. – powrót do rzeczywistości rozpoczął się później niż myślałem, jednak i tak byłem cholernie zawiedziony, że takowa nadal istnieje. Wolałbym pozostać w tym miejscu rozkoszując się obecnością Gerarda, wmawiając sobie, że nikt nie czeka na mnie we własnym domu.
-Jeśli cokolwiek poszłoby nie tak, możesz zawsze do mnie zadzwonić. – palce chłopaka powędrowały pod moją koszulkę przyjemnie gładząc mnie po plecach.
-Mhm… - zamruczałem niczym kot – mięciutki jesteś – uśmiechnąłem się wtulając w Czarnowłosego. Za wszelką cenę starałem się uniknąć tematu, chociaż miałem świadomość, że zadziała to tylko przez chwilkę.
-Ha ha – Gee opuścił dłoń i nachylił ponownie zmuszając mnie do siadu. Sięgnął po puszkę coli. Po chwili ja zrobiłem to samo i gdy uraczyłem się pierwszym łykiem, zrozumiałem jak dawno nie miałem żadnego płynu w ustach. –Ohh… - westchnąłem.
-To co robimy? –chłopak zarzucił nogę na nogę i nonszalancko upił odrobinę coca-coli którą zgrabnie trzymał swoimi długimi palcami.
-Nie wiem, masz coś do czytania? Widziałem sporo komiksów…
-Chcesz obejrzeć?
-Tak! Byłoby super! –podekscytowałem się jak dziecko prawie wylewając zawartość puszki -Ja mogę po coś pójść jak chcesz – zadeklarowałem stając do pionu.
-Jak tam sobie chcesz, poczekam – Gerard wyciągnął w moją stronę wolną dłoń. Nachyliłem się i po chwili otrzymałem subtelnego buziaka smakującego porankiem zmieszanym z chłodną coca-colą. Popędziłem na górę z zamiarem przyniesienia egzemplarzy na które zwróciłem uwagę, gdy wstawałem z łóżka. 
Leżały porozrzucane niedbale na szafce nocnej czekając aż ktoś po nie sięgnie. Tak naprawdę obojętny był mi sposób spędzenia wolnego czasu z chłopakiem, jednak ten wydawał się całkiem kuszący. Po dwunastej opuszczę mieszkanie, by przez dwie godziny maszerować do domu na spotkanie z wkurwionymi rodzicami. Lepiej dobrze wykorzystać czas który nam pozostał.


Przeszedłem obok drzwi prowadzących do łazienki przypominając sobie o potrzebie wymycia własnego ciała. Kurwa po tych nocnych akrobacjach musiałem śmierdzieć niczym małpia klatka w zoo. Przeszedłem powoli przez korytarz gdy nagle uderzyła mnie znana melodia. 20 Eyes zespołu Misfits, stłumione drewnianą deską określaną jako drzwi. Drzwi prowadzące do pokoju Mikey’ego. 

środa, 10 września 2014

14. Good Morning

Lajtowo, spokojnie i krótko. Po dosc długiej dla mnie nieobecności, wróciłam. Wcale nie speszyłam się po rozdziale +18. Wręcz przeciwnie, pozytywne opinie dały mi niezłego kopa. Mam głowę pełną pomysłów na dalsze rozdziały. Nie skończę szybko, o nie. Zapraszam na krótki rozdział i przypominam o możliwości komentowania.

Tak, te wasze opinie, krótkie czy długie, anonimowe czy też nie, wszystkie napędzają mnie do dalszego działania. Dzięki nim wierzę, że to co robię nie jest aż tak bardzo do dupy ;)
Na początku pierwszego rozdziału, podkreśliłam że opowiadanie nie jest pisane do końca na poważnie i pragnę o tym tutaj przypomniec.
Liczę na to, że zostaniecie ze mną do końca tej opowieści i z chęcią sięgniecie do kolejnej porcji wypocin, jaką dla was szykuję.

Zmęczona pierwszym tygodniem szkoły, Reckless Ghost xx

***

Chłodne powietrze owiało moją rozgrzaną snem twarz. Dotarło do moich nozdrzy przynosząc kojące myśli, wraz z kolejnym podmuchem wiatru. Byłem rozluźniony, ale równocześnie czułem dziwny dyskomfort. Nie miało to podłoża emocjonalnego, ja autentycznie poczułem dyskomfort w okolicach własnego zadka. Przekręciłem się na bok krzywiąc, gdy podrażniony tył szczypał mnie nieznośnie. To nie było tak, że nie pamiętałem co się wydarzyło. Doskonale kojarzyłem fakty z tego pamiętnego wieczora. Normalnie pewnie byłbym niczym huragan, rozemocjonowany rzucał się we wszystkich kierunkach nie wiedząc co zrobić z własnymi sprzecznymi myślami. Uciekłbym z miejsca w którym się znajduję i zostawił partnera. Ale nie mogłem tego zrobić, ponieważ owym partnerem był Gerard. Tajemniczy artysta, który pierwszego dnia naszej znajomości podzielił się ze mną papierosem. Był moim sprzymierzeńcem. Zachowanie Andy’ego jemu też się nie podobało. Nie ciągnęło go do narkotyków, widać że z alkoholem też nie miał problemów. Był do mnie w pewnym względach podobny. Nie tylko dlatego, że słuchaliśmy podobnej muzyki, lubiliśmy tych samych komiksowych bohaterów, czy też dlatego, że nasz styl się prawie wcale nie różnił. Po prostu podświadomie się rozumieliśmy.

W normalnych okolicznościach, zostalibyśmy przyjaciółmi. Przychodzili do swoich domów, oglądali razem filmy, wypili czasem piwko pod nieobecność rodziców. Ale to nie mogłoby się udać, bo okoliczności były nadzwyczajne. Otóż Way spodobał mi się nie tylko pod względem charakteru, on niemalże od początku pociągał mnie fizycznie. Nie mówię, że gdy pierwszy raz podał mi rękę fiut stanął na baczność i postanowiłem, że przy najbliższej okazji go przelecę. Broń boże. Jeszcze kilka dni temu przerażała mnie sama myśl o tym, że czyjś interes mógłby odwiedzić moje wnętrze, nie przypuszczałem, że takowe działanie mogłoby mi się spodobać. Jednak to wszystko się wydarzyło, zaprzeczyłem swoim dawnym przekonaniom, poznając całkiem to nowe aspekty życia. Kochałem się z Gerardem.

Przez cały czas moich długaśnych rozmyślań spokojnie przymykałem oczy. Z zewnątrz zapewne wyglądałem, jakbym spał. Emanowałem spokojem. Czasem nie rozumiem własnego postępowania. Denerwuję się jak znerwicowana nastolatka, gdy się przejęzyczę ale zachowuję zimną krew po upojnej nocy w łóżku mojego… chłopaka. Pierwszej takiej nocy w moim życiu. Jezu, mam to już za sobą. To takie zadowalające i wcale nie niepokojące. W tym momencie miałem gdzieś wszystko co działo się po za zasięgiem moich zamkniętych powiek. Jeśli teraz otworzyłbym oczy i zobaczył jego głowę miękko przylegającą do poduszki, jego lekko rozchylone wargi, takie urocze, zaróżowione, kuszące. Spanikowałbym, zacząłbym zastanawiać się nad tym, co przyniesie najbliższa przyszłość. Zacząłbym się obawiać tego, że gdy chłopak się obudzi zareaguje na mój widok negatywnie. To głupie obawy, nie był wczoraj pijany by dziś wyrzucić mnie jak pierwszą lepszą dziwkę. Wydaje mi się, że jemu na mnie zależy. Znamy się tak krótko a już tyle się między nami wydarzyło. W jednej chwili zacząłem zastanawiać się czy to nie dzieje się aby nie za szybko. Widzieliśmy się raptem kilka razy, odbyliśmy parę nic nie wnoszących rozmów. Poznaliśmy się pobieżnie, tak naprawdę wciąż mając przed oczami jedynie cień swoich postaci. Nie wiedzieliśmy o sobie prawie nic.

Mimo to ufałem Gerardowi.

W tym jednym momencie chuj strzelił cały mój spokój. Świat który ignorowałem, wrócił na swoje miejsce, bo przecież tak naprawdę wcale nie zniknął. Leżałem w łóżku Gerarda z obolałą dupą, nagi, a w domu przebywała cała jego rodzina. Do tego wszystkiego, nie mam pojęcia która jest godzina, moja matka pewnie już dzwoni na policję i opuściłem kilka godzin lekcyjnych. Zorientowałem się również, że poprzedniego wieczora Gee zamknął okno. Dlaczego więc czułem zimne powietrze?

Rozchyliłem lekko oczy wpuszczając do nich światło, którym niewątpliwie wypełnione było pomieszczenie. Nie było już dającej prywatności ciemności. Czerni, która pochłaniała każdą naszą wątpliwość dając równocześnie odwagę do postawienia tego istotnego w naszej relacji kroku. Był dzień.

Gwałtownie przewróciłem się na drugi bok. Gerard leżał z rękami założonymi za głową, otwartymi oczami i zamyśloną miną. Lustrował spojrzeniem drzwi wejściowe, znajdujące się naprzeciwko. Nie zwrócił uwagi na szamotającego się tuż przy swoim boku roznegliżowanego szatyna. Nakryłem się kołdrą, orientując przy tym, że jest na nią narzucony koc. Spojrzałem zdziwiony na chłopaka który westchnął i opuścił wzrok na książkę leżącą na jego okrytym kołdrą brzuchu. Nagie ramiona wskazywały na to, że po tym jak się obudził, nie pomyślał o narzuceniu czegoś na swoje ciało. Przyjrzałem się cienkiej książce w miękkiej oprawie. ‘Buszujący w zbożu’. Nie pomyślałbym, że Way czyta takie rzeczy. Z otwartymi ustami wpatrywałem się w niego oczekując jakiejś reakcji. Przybliżyłem się bardziej, tak, że moja noga otarła się o jego. Poczułem miękki materiał okrywający jego zgrabną łydkę. Czyli jednak założył spodnie.

-Heej – mruknąłem zachrypniętym głosem. Gerard jakby wrócił na ziemię. Lekki uśmiech zagościł na jego ustach. Objął mnie czule wzrokiem, przeszywając w przyjemny sposób tymi swoimi pięknymi, zielonymi tęczówkami. Odgarnąłem kosmyk czarnych, splątanych włosów z jego twarzy i odwzajemniłem uśmiech. Chłopak był teraz taki wyraźny. Mimo, że pogoda najlepsza nie była i z tego co zauważyłem na niebie piętrzyły się chmury, pokój był tak mocno, nierealnie oświetlony. Albo po prostu mi się wydawało, po nocy w całkowitych ciemnościach.

-Jak się spało skrzacie? –chłopak uśmiechnął się jeszcze bardziej ukazując rządek malutkich ząbków.
-Tylko nie skrzacie. – parsknąłem i przytrzymując róg kołdry zdzieliłem czarnowłosego w ramię. – Boli… -skwitowałem krzywiąc się w grymasie bólu o którym nagle sobie przypomniałem. Gee posłał mi współczujące spojrzenie i nagle bez uprzedzenia przyciągnął do siebie, zrzucając tym samym książkę na podłogę. Przylgnąłem do niego i położyłem głowę, na jego okrytej szczelnie klatce piersiowej.

-Ból minie – odparł cichutko.
-Gerard…
-To była cudowna noc… -westchnął rozdmuchując włosy na czubku mojej głowy. Spojrzałem na niego z dołu, zacisnąłem lekko piąstkę i zagarnąłem pościel z jego lewej strony, by mocniej się w niego wtulić. Wydymałem wargi w zabawny dość sposób, wcale jednak nie chcąc w tym momencie żartować.


-Kurwa – zacisnąłem powieki. Przygotowałem szybko w głowie krótką przemowę o tym, jak bardzo się boję, zamierzałem wypytać go o podstawowe informacje, dotyczące czasu czy też obecności domowników. Chciałem zapytać, co teraz będzie. Ale tak naprawdę wolałem pozostać nieświadomy. Chciałem zatrzymać ten moment, kiedy moje wcześniejsze zdenerwowanie tłumiło bicie jego serca, wyczuwalne z takiej odległości, w jakiej się znajdowałem. Zrezygnowałem z informacji na rzecz chwili, bo wiedziałem, że w nieokreślonym lecz bliskim czasie dobiegnie ona końca i uderzy mnie szara rzeczywistość, wszelkie problemy i całe zło tego świata.