środa, 27 sierpnia 2014

13. I'll let you know just how much you mean to me

Początkowo męczyłam się z tym rozdziałem, nie wiedząc jak poskładac to wszystko w miarę logiczną całośc ale sądzę, że wyszło w miarę znośnie. 

Zostawiajcie swoje opinie w komentarzach :) 

indżoj 

Reckless Ghost x 

***



Cholera jasna. Puściłem czarnowłosego i cofnąłem się o krok napotykając łóżko. Od kiedy ono stało tak blisko?! Uderzyłem się piętą o jego nogę i syknąłem wracając z powrotem w miejsce z którego przyszedłem.

-Frankie, gdzie ty polazłeś? – Gerard po omacku zaczął szukać mojego drobnego ciała które teraz kuliło się na materacu. Wzrok szybko przyzwyczaił mi się do ciemności więc po chwili ujrzałem czarną zamazaną sylwetkę idącą nie w tym kierunku co trzeba.-Tutaj za tobą! – krzyknąłem do niego i zaśmiałem się nerwowo.Jego ręce niezdarnie próbowały wymacać coś, czego mogłyby się pochwycić. Po huku poznałem, że natrafił na drzwi. Mimo iż sytuacja mnie bawiła, postanowiłem pomóc chłopakowi w odnalezieniu drogi. Wstałem i przybliżyłem się do niego o krok.-Frankie, ja naprawdę nic nie widzę. Odezwij się!-Psst – Gerard obrócił się w moją stronę. Ujrzałem lekki poblask zaszklonych oczu. Zaraz, czy on płacze?-Gee… - podszedłem do ciemnej postaci i dotknąłem dłońmi jej twarzy, jakbym chciał sprawdzić czy naprawdę stoi przede mną Gerard, a nie jakaś obca istota podszywająca się pod niego. Oglądałem w życiu mnóstwo horrorów i byłem na tym punkcie przewrażliwiony. Nikt nie mógł wejść do pomieszczenia, nikt nie mógł wypowiadać mojego imienia z tym akcentem, jak nie on. Wciąż jednak obawiałem się, że nagle usłyszę jego głos gdzieś z oddali, z drugiego końca pomieszczenia a postać której twarz tak czule obejmowałem dłońmi, rzuci się na moją szyję niczym wampir.


-Nic ci ni jest? –zapytał szeptem otulając mnie ciepłym oddechem. Pogładziłem  gładką skórę jego twarzy i uśmiechnąłem się szeroko.


-Jestem cały, a ty?

-Poobijałem się o drzwi. –chłopak wybuchnął śmiechem. Usłyszałem w tym  ulgę i radość.

-Płakałeś? – zapytałem zmartwiony. To było naprawdę dziwne.

-Nie, po prostu się wystraszyłem.

-Ty? Wystraszyłeś? – zmarszczyłem brwi ale ciemność która ogarniała nas ze wszystkich stron, nie pozwalała mu tego dojrzeć.

-Przecież widziałem jak się bałeś kiedy światło jeszcze działało. Pomyślałem, że teraz musisz być przerażony i momentalnie spanikowałem.


Nagły błysk zza okna i wtórujący mu grzmot przywrócił nas obu do życia. Krótki świetlny przebłysk pozwolił mi dokładnie obejrzeć jego twarz skrywającą wcześniej strach. Martwił się o mnie. Opuściłem dłonie i odszedłem by usiąść na łóżku.
-Chodź – wezwałem Gerarda cichym słowem, które wydobyło się z moich półprzymkniętych ust. Po chwili poczułem jak łóżko ugina się pod jego ciężarem. Wskoczyłem pod kołdrę o odchyliłem kawałek by on zrobił to samo.
-Nie.. Frank… - opuścił moją dłoń podtrzymującą kant pościeli. Ostudził tym mój entuzjazm i wiecznie tlącą się nadzieję.
-Dlaczego nie?
-Mówiłem ci, że moja mama…
-A co mnie obchodzi twoja mama?! Jestem zmęczony, chcę zasnąć w objęciach mojego chłopaka. – ukryłem się pod kołdrą zaciągając ją po nos, tak, że widoczne były teraz tylko moje oczy. Udałem przysłowiowego focha i zacisnąłem naburmuszony powieki.
-Chłopaka? – Gerard zbliżył się do mnie.
-Hmm – bąknąłem nadal unikając jego wzroku.
-Frankie, ja nie chcę jeszcze spać…
Zrzuciłem niedbale kołdrę i odetchnąłem świeżym powietrzem. Gerard leżał na brzuchu i wpatrywał się we mnie z podejrzanym uśmieszkiem. Teraz, gdy od okna dzieliło nas kilkadziesiąt centymetrów, mogłem zobaczyć o wiele więcej szczegółów. Wcześniej tego nie zauważyłem, ale przed domem Wayów musiało palić się kilka lamp działających mimo braku prądu. Stąd ten lekki poblask.

-Nie chcesz? –zapytałem zdziwiony.
-Chcę się zająć moim chłopakiem jak należy. – Rozdziawiłem w zdziwieniu wargi. Gerard przyczołgał się na łokciach bliżej mojej twarzy i ułożył usta na wprost mojego ucha.
-Zróbmy to – wyszeptał z pożądaniem. Zwróciłem ku niemu twarz i zbadałem każdy jej skrawek by znaleźć chociaż jedną emocję, która zdradzałaby to, że on żartuje. Nie zauważyłem jednak nic takiego. Przewróciłem się na bok i złapałem go w uścisku by wpić się w jego rozchylone wargi. To była moja odpowiedź. Tak, Gerardzie, chcę to z tobą zrobić. Tu i teraz.
Miałem przed oczami obraz jego zręcznych palców odpinających kolejno guziki koszuli. Nie do końca widoczny, rozmazujący się w przestrzeni. Ciemność odebrała mi najważniejszy aspekt całego zajścia. Odebrała mi możliwość ujrzenia jego nagiego ciała. Byłem spragniony tego widoku, jak niczego innego. To była jedna z tajemnic jakie przede mną skrywał. Sam już zdążył poznać każdy zakamarek mojej klatki piersiowej, teraz kiedy zsunąłem już z siebie spodnie, miał również okazję by zapoznać się z dolnymi partiami mojego ciała. Może nie za pomocą wzroku, nie tego nie mógł zrobić tak samo jak ja nie mogłem przypatrzeć się jego jasnej skórze, która wyraźnie odznaczała się na ciemnym tle pomieszczenia. Mógł mnie poznać za pomocą dotyku, a ja mogłem poznać jego. Chłopak rzucił okrycie gdzieś na podłogę i nagle bez słowa zszedł z łóżka. Podążyłem wzrokiem za rozmywającą się jak cień postacią. Usłyszałem dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Teraz byliśmy bezpieczni. Nikt nie mógł odkryć naszej tajemnicy. Nikt nie dowie się o tym, co za chwilę zrobimy.
Z jednej strony strasznie się denerwowałem, z drugiej zaś pragnąłem by to w końcu się stało. Stracę dziewictwo. – uświadomiłem sobie. Zrobię to z chłopakiem, moim chłopakiem. Wyższym ode mnie czarnowłosym, tajemniczym, seksownym ale nie w wyzywający sposób człowiekiem. Zrobię to z Gerardem.

Łóżko znów się ugięło a ja poczułem jak zimna dłoń owija swoim dotykiem wewnętrzną część mojego uda. Leżałem jak sparaliżowany. Byłem jak ślepiec, dostrzegałem Gerarda ale równie dobrze mógł to być ktokolwiek. Miał nogi, ręce. Kształt jego głowy zdeformowany został przez przydługie włosy sięgające prawie do ramion. Mógłby być każdym, nawet kobietą. Czułem do niego w tym momencie ogromny fizyczny pociąg. Wyobrażałem sobie to, co zapewne skrywa jego twarz. Uśmiech mieszany z lekkim zdenerwowaniem. Mimo iż Gerard był pewnym siebie człowiekiem w niektórych kwestiach nie różnił się ode mnie samego. To, co zamierzaliśmy zrobić, poprzedzając wszystko przyjemną, rozluźniającą grą wstępną, było wyzwaniem dla nas obu. Było kolejnym krokiem w naszym związku.
Próbowałem objąć chłopaka dłońmi ale ten odsunął się nagle i zaśmiał.
-O co chodzi? –zapytałem speszony.
-Frankie mógłbyś coś dla mnie zrobić? – zapytał a jego głos był inny niż zwykle. Czułem w nim dozę ekscytacji i jak mi się zdaje, podniecenia.
-Dla ciebie wszystko. – wypaliłem niemal dławiąc się własną śliną której z niewiadomych przyczyn, zapomniałem połknąć.
Chłopak na powrót zbliżył się do mnie. Wyciągnąłem ku niemu dłoń którą on delikatnie pochwycił.
-Podejdź do komody przy drzwiach i z najwyższej szuflady wyciągnij słoiczek. Coś jak opakowanie kremu, rozumiesz? –szepnął mi rozbawiony do ucha. Pokiwałem głową zapominając, że w tym momencie jest to mało czytelne.
-Rozumiem. –uśmiechnąłem się i zeskoczyłem z łóżka. Deszcz przybierał na sile, częstotliwość z jaką krople uderzały o parapet zwiększała się z każdą kolejną sekundą. Wyciągnąłem przed siebie ręce i zacząłem po omacku szukać jakiegoś oparcia, znanej mi powierzchni która doprowadzi mnie do celu.
-Czego dokładnie szukam? –zapytałem jak głupi.
-Bez tego nie możemy zacząć. – łóżko zaskrzypiało a uchylone wcześniej okno zatrzasnęło się uciszając poniekąd trwającą na zewnątrz ulewę.
Zaśmiałem się cicho. Szukam więc wazeliny lub czegoś podobnego. Dobrze Frank, wszystko zmierza ku temu, że to się naprawdę dzieje i nie jest tylko wytworem twojej wyobraźni. Nadepnąłem na coś stopą i odskoczyłem lekko. To był chyba długopis, cholera mam nadzieję, że nie porozsypywał tu szpilek. Natrafiłem palcami na blat. Moja orientacja w terenie podpowiadała, że metr przede mną znajdują się drzwi, co znaczy, że jeszcze krok w prawo i będę mieć pełen dostęp do komody. Otworzyłem górną szufladę.

-Jak ci idzie, kotek? –Gerard nadal rozbawiony przemieścił się, co poznałem po serii dźwięków jakie wydaje z siebie skrzypiący materac. Wymacałem dłonią dno szuflady natrafiając na jakieś przybory kreślarskie, grzebień do włosów i, bingo, niewielki słoiczek.
-Chyba mam. – prychnąłem śmiechem i uniosłem kąciki ust.
-Chodź tu… - chłopak szepnął wabiąc mnie swoim zmysłowym głosem.
W ciemności dojrzałem kontur wyciągniętych w moją stronę ramion. Bez zastanowienia popędziłem w tamtą stronę, nie trafiając na żadną przeszkodę i rzuciłem się na niego. Usłyszałem kolejną falę śmiechu. Nogi Gerarda zwisały dotykając podłogi a ja siedziałem na jego kolanach, wtulając się w jego nagą klatkę piersiową. Upuściłem słoiczek między nogi i jak zaciekawione dziecko z błyskiem w oku, dotknąłem dłonią jego gładkiej skóry. Była ciepła, miła w dotyku i lekko wilgotna od potu co jednak w tej chwili w ogóle mi nie przeszkadzało. Zwróciłem się ku górze by złożyć niewinny pocałunek na jego żuchwie. Czarnowłosy zgarnął plastikowe opakowanie z pomiędzy moich nóg.
-Połóż się – wysapał po czym oplatając mnie dłońmi, skierował moje ciało na materac. Poczułem jak palcem zahacza o gumkę moich majtek, by jednym ruchem opuścić bieliznę poniżej punktu, w którym powinna się docelowo znajdować.
Ułożyłem się kładąc głowę na poduszce. Zimne palce przejechały po moich plecach, docierając po chwili do pośladków które ścisnął dłońmi.
-Cholera-a- wysapałem gryząc materiał. Nagle poczułem coś wewnątrz siebie. Jeden lepki od jakiejś substancji palec i po chwili drugi który dołączył do zabawy by rozedrzeć mnie od środka. Pisnąłem z bólu.
-Ciii, skarbie… - usłyszałem. Dźwięk który wydałem z siebie czując jak kolejne palce w przeciwległych kierunkach rozpychają moje wejście, nie jest porównywalny z żadnym wydawanym przez człowieka odgłosem. Podparłem się rękoma i lekko uniosłem, by poczuć torturującą mnie wcześniej dłoń na plecach. Gerard pewnie i z siłą przywrócił mnie do poprzedniej pozycji.
-To twój pierwszy raz, jak się domyślam… - chłopak szeptał nadal błądząc palcami jednej dłoni w okolicach mojego zadka.
-A jak myślisz? – syknąłem z bólu. Byłem podniecony, rozkojarzony i częściowo straciłem poczucie rzeczywistości. Znów usłyszałem ten cichy śmiech o barwie, tak wyjątkowej jak sam jego właściciel. Byłem niedoświadczony a on zdaje się, wiedział co robi. W tym momencie nie chodziło o to, by dostarczyć jemu upragnionej przyjemności ale by pokazać mi, że takowa istnieje.
-Oprzyj się kolanami o materac i unieś ku górze – usłyszałem rozkaz który bez namysłu wykonałem. Wiedziałem, gdzie za chwilę znajdzie się jego członek. Sam czułem napierającą na materac erekcję pragnąc ukojenia, ale nie wiedziałem jak takowe otrzymać. Poczułem wilgoć w podatnych na nią miejscach. Włosy opadły na moją twarz lepiąc się do niej wraz z potem.

Dźwięk rozpinanego rozporka. Odzież rzucona wraz z resztą na podłogę. Mocny uścisk jego dłoni na moich biodrach. Członek który bez ostrzeżenia znalazł się we mnie, powodując znaczny dyskomfort, ból i inne, dziwne uczucia jakich dotąd nie doświadczyłem. Poczułem jak się we mnie porusza, powoli, żeby nie sprawić mi większego bólu.

Odetchnąłem z ulgą gdy początkowy ból, zmniejszył się do minimum sprawiając mi teraz więcej przyjemności niż szkody. Trzymałem kurczowo pościeli, zaciskając mocniej gdy ten napierał na czuły punkt, który udało mu się znaleźć w ekspresowym tempie. Jęknąłem głośno i rozchyliłem z rozkoszy usta, jeszcze bardziej, by niemal krzyknąć gdy jedna z Jego dłoni ścisnęła mojego penisa. Biała ciecz bez uprzedzenia pobrudziła jego rękę która niespiesznie cofnęła się by na powrót złapać moje biodro. Poczułem jak jego lepkie palce wbijają się wraz z paznokciami. Usłyszałem nad sobą ciche westchnienie i jęk. Wyszedł ze mnie pozostawiając wilgotne uczucie rozprzestrzeniające się wewnątrz, na moich nogach, wszędzie. Drżąc przekręciłem się na plecy i niewidzącym wzrokiem próbowałem odszukać jego ginącą w mroku sylwetkę. Znajdując zgubę, która cały czas nade mną spoczywała, złapałem i przyciągnąłem do ciebie chłopaka by złożyć na jego ustach agresywny, pełen wdzięczności pocałunek. Wplotłem niepewnie dłonie w jego włosy, nieporadnie odgarniając je do tyłu.

-Frank.. –cichy głos spoczywającego obok chłopaka.
-Hmm… -mruknąłem gdy mój oddech zaczął się uspokajać.
-Wszystko w porządku? –jego dłoń oplotła mnie w pasie. Leżeliśmy plecami do siebie, pozbawieni siły by cokolwiek z tym faktem zrobić.

-Jesteś cudooowny – wysapałem uśmiechając się sam do siebie.

Poczułem jak jego ciało oddala się od mojego. Po chwili przykrył nas obu zwiewną, letnią kołdrą. Moje powieki lepiły się do siebie, dając znak, że za chwilę odpłynę w krainę sennych przyjemności, jakbym nie miał ich wystarczająco na jawie. Mruknąłem zadowolony i zwinąłem się naciągając kołdrę po samą szyję. Zasnąłem czując na karku nos Gerarda, wypuszczający z siebie ciepłe, kojące powietrze. 


wtorek, 19 sierpnia 2014

12. Storm is coming


Wróciłam dośc szybko z rozdziałem który, mam nadzieję, zadowoli wszystkich którzy postanowią go przeczytac. 
Komentujcie, podpisujecie się nickami/ksywkami i niech moc kuźwa będzie z wami! 

Reckless Ghost x (freak) 

***

Po cichu wyszedłem na korytarz. Światła na piętrze były zgaszone, jedynie zza drzwi pokoju Gerarda dochodził słaby błysk lampki. Zacząłem bardzo powoli stawiać kroki w tamtym kierunku. Właściwie to nie wiem czego się bałem. Stojąc kilka chwil wcześniej przed lustrem byłem całkowicie pewien, że opanowałem swoją wewnętrzną sytuację i myślałem dość długo, żeby ustalić plan działania. Złapałem dłonią balustrady i zerknąłem na dół. Z salonu dochodziły zagłuszane telewizją głosy Pani Way i zapewne ojca braci, który musiał się zjawić, gdy ja niczego nieświadomy okupowałem łazienkę. Zerknąłem na swoje bose stopy, które nie chciały wykonywać poleceń i posuwać się naprzód. Czyżbym obawiał się tego, co zastanę po drugiej stronie drzwi? Przecież już tam wcześniej byłem. Naprzeciwko od wejścia stało sporych rozmiarów łóżko, na lewo, tuż przy drzwiach komoda, na której walały się figurki i inne duperele. Gdybym leżał w jego łóżku, po prawej stronie zobaczyłbym wbudowaną w ścianę szafę i powieszone na niej plakaty. Odwróciłbym się i wtedy dopadłoby mnie spojrzenie tych przenikliwych zielonych oczu. Dotknąłbym bladej skóry jego twarzy, napotykając kciukiem  mały zadarty nosek. Przybliżyłbym się na tyle, by poczuć jego ciepły oddech, a potem wtulił w siebie i nie puścił aż do samiutkiego ranka.

Ogarnij się, Frank. Nic takiego się nie wydarzy, jeśli nadal będziesz stać w miejscu jak jakiś osioł. Wziąłem głęboki oddech. Raz kozie śmierć . Postawiłem pierwszy krok, co wcale nie było takie trudne. Uśmiechnąłem się na myśl, jak jeszcze kilka sekund wcześniej sam ten ruch wydawał mi się odległy od rzeczywistości. Nagle coś usłyszałem. Pociągnięcie za klamkę, cichy śmiech. Odwróciłem się w lewo dostrzegając Mikey’ego, stojącego w szlafroku. Zatrzasnął za sobą drzwi, zapewne od swojego pokoju i spojrzał na mnie zdziwiony.

-Fajnie, że zwolniłeś kibel. Jakaś twardsza sprawa? – chłopak zaśmiał się z własnego żartu i klepnął w kolano podkreślając, jaki to on nie jest zabawny.
-Można tak powiedzieć – odpowiedziałem sarkastycznie.
-Co tak tu stoisz? Idź do Gerda. Czeka tam na ciebie cierpliwie od wieków a ty jak niedorozwinięty stoisz i lampisz się na drzwi. Co jest? – młodszy Way oparł się o ścianę i najwyraźniej postanowił mi nie odpuszczać. Cholera jasna.
Opadłem na podłogę i oparłem się plecami o balustradę. Spojrzałem na chłopaka który skrzyżował ramiona na piersi i nadal czekał na wyjaśnienia. Westchnąłem.

-Mikey, czy wy rozmawialiście?
-Co masz namyśli?
-No wtedy jak byłem u Gee. – spojrzałem na swoje dłonie które ewidentnie drżały.
-Ah, wtedy kiedy miałeś te ważne spotkanie a ja znalazłem cię u tego kretyna?
-No. – skwitowałem zawstydzony.
-Gerard dał mi jasno do zrozumienia, żebym nie mieszał się w jego życie. Kazał mi po prostu spierdalać, tak wyglądała nasza rozmowa. – chłopak odepchnął się ze złością od ściany i poszedł w kierunku pomieszczenia które przed chwilą opuściłem.
–Wiedz jedno, Iero. Mój brat, jest dość popieprzony. I dla twojej wiadomości, jest również pieprzonym gejem. Więc radzę uważać, w co się pakujesz . – Mikey zatrzasnął się za drzwiami łazienki pozostawiając mnie w osłupieniu. Więc on wie o swoim bracie, a mimo to nie podejrzewa mnie o nic.

Podniosłem się z podłogi i prawie zgubiłem spodnie. Od razu podciągnąłem je na tyłek i jeszcze mocniej zacisnąłem gumkę. Przysięgam, zostanie po tym czerwony ślad. Okay. Odetchnąłem. Tym razem bez problemu dotarłem pod same drzwi sypialni Gerarda. Początkowy strach minął. Złapałem za klamkę.
Pchnąłem lekko drzwi i włożyłem głowę w powstałą szparę. Zobaczyłem nadającą ciepłego, rodzinnego klimatu lampkę palącą się przy jego łóżku i dwa kubki stojące na tej samej szafce co ona. Wiedziałem, że jeśli jeszcze bardziej pchnę drzwi, zobaczę legowisko i jego ciało przygniatające miękki materac. Wsunąłem się na paluszkach do pomieszczenia ale zawiedziony zorientowałem się, że czarnowłosego wcale nie ma na łóżku. Ujrzałem za to szopę sięgających do zgarbionych ramion czarnych włosów, jego plecy opierające się o drewnianą framugę. Chłopak pochylony nad jakimś, zapewne, zeszytem bazgrał i nawet nie zauważył mojego przyjścia. Odchrząknąłem więc cicho. 
Postać odwróciła się, odłożyła przedmioty którymi się wcześniej zajmowała  i wstała.

Nie odrywając od niego wzroku, zamknąłem drzwi. Czarnowłosy zaczął iść w moim kierunku, bym ja po chwili ruszył mu naprzeciw. W połowie drogi, zajmującej kilka niewielkich kroków nasze palce splotły się na wysokości bioder.
-Co tak długo, Frankie? – zapytał z nutką rozbawienia w głosie po czym delikatnie cmoknął mnie w policzek. Uśmiechnąłem się i spuściłem wzrok. –Ładnie ci w moich ciuchach – szepnął. W tym momencie rozłączył nasze dłonie, zabierając mi całe ciepło i pozostawiając pustkę, którą od razu wypełniłem chwytając jego pleców, zniżając uścisk na biodra i przyciągając go do siebie mocniej.
-Musiałem się przygotować – odpowiedziałem kładąc głowę na jego piersi. Wtuliłem policzek w linię oddzielającą podkoszulek od  nagiej szyi. –Co robiłeś? – wybełkotałem odurzony jego słodkim zapachem. Kiedy tak stałem i go przytulałem, wyraźnie poczułem zapach kawy, połączony z jakimiś perfumami, może dezodorantem.
-No cóż – zaśmiał się cicho i w tym samym momencie wplótł palce w moje włosy, masując lekko skórę mojej głowy. –Kiedy mój mały Frankie zajmował się sobą, ja wymyśliłem nową postać.
-Postać?
-Yhm. Śniadaniową Małpkę. Nie mówiłem, że rysuję również komiksy? – jego drobne palce powędrowały na mój kark sięgając nieco pod koszulkę.
-Chyba nie miałeś okazji.
-Jeśli chcesz, kiedyś ci je wszystkie pokażę. – odsunął się by spojrzeć mi w oczy.
-T-to co teraz robimy? –zapytałem oślepiony magnetycznymi, zielonymi tęczówkami.
Chłopak ostatecznie mnie od siebie oderwał, po czym złapał za dłoń i pociągnął na łóżko.

Usadowiłem się na samym brzegu, podciągając nogi pod brodę. Chłopak podał mi kubek parującej kawy i zaczął przeglądać kanały w telewizorku stojącym w rogu między szafą a drzwiami. Nie zauważyłem go wcześniej. Kiedy  w końcu trafił na poszukiwany kanał, walnął się obok mnie, kładąc głowę na wysokości mojego podbrzusza. Upiłem łyk kawy i odstawiłem kubek. Dziwnie m się siedziało, kiedy czarnowłosy z pozycji leżącej spoglądał na mnie, w górę i robił jakieś dziwne miny. Położyłem się więc obok niego. Ręce włożyłem pod głowę i spojrzałem w ekranik telewizora. Zaczynał się jakiś horror.
-Gerard…
-Co skarbie?
Przełknąłem ślinę.
-Boję się. –wyjąłem jedną rękę z pod głowy i objąłem chłopaka, kładąc dłoń na jego brzuchu.
-Czego się boisz, Frank? Chyba nie mnie, co? – wtulił się w mój bok, będąc jeszcze bliżej. Zachowywał się teraz jak mały chłopiec, który pragnął miłości. Jego duże oczy wyrażały zaciekawienie i rozbawienie.
-Mówiłem już, że posprzeczałem się z rodzicami. – zmarszczyłem brwi
-No właśnie. Możesz mi powiedzieć o co poszło?
-Rodzinka mnie męczyła a ja popełniłem głupi błąd i zamiast to jakoś wyjaśnić uciekłem. –zacisnąłem powieki przypominając sobie ten wstydliwy moment. –Nie wiem, jak teraz pokażę się w domu…
-Co to za błąd, o którym wspomniałeś?
-Ciotka wypytywała mnie o związki a ja wypaliłem,  cytuję ‘Jest uroczy, to wszystko’
-To wszystko? – chłopak oparł się na łokciach i spojrzał na mnie poważnie.  –Tak bardzo się tym przejmujesz? Powiedziałeś, zdaje się, prawdę. A tak z ciekawości, kogo miałeś namyśli?
-Ciebie, idioto. –prychnąłem śmiechem.
-Ha, no tak! W takim razie dziękuję – odparł tonem arystokraty, witającego gości na balu w swoim dworze.
-Problem w tym, że mój ojciec jest homofobem.
-A ty homoseksualistą?
-Nie wiem, Gerard. Jeszcze tydzień temu, myślałem o sobie jak o zwykłym hetero, wiązałem przyszłość z handlem narkotykami i jakąś kobietą. A potem poznałem ciebie.
-Żałujesz tego? – chłopak spuścił wzrok.
-Skądże – zaprzeczyłem nerwowo. Nie chciałem, żeby czuł się niechciany.

Przytuliłem go do siebie mocniej, zmieniając pozycję by nam obu leżało się wygodniej. Wtulając nos w jego włosy wyjaśniłem swoje obawy. Tak naprawdę bałem się, że ojciec wyrzuci mnie z domu. Gerard uspokoił mnie i wytłumaczył, że zwykła literówka to jeszcze nie dowód, że nadal mogę ukrywać przed ojcem to kim naprawdę jestem. A kim jestem? Kobiety mnie nie podniecały. Kobiety nie były stworzeniami, za które mógłbym skoczyć w ogień, dla kobiety nie poświęciłbym całego swojego dotychczasowego życia. Wobec kobiety nie zachowywałbym się tak, jak wobec Gerarda.

-Wrócisz jutro do domu i porozmawiasz z rodzicami – rozkazał.
-Nie wiem, czy będę potrafił…
-Uwierz mi, wszystko będzie dobrze.
-Dobrze, spróbuję. – zgodziłem się. W gruncie rzeczy wiedziałem, że ta rozmowa jest nieunikniona ale wolałem odwlekać ją w czasie. Dla Gerarda jednak postaram się stawić czoła problemom wcześniej, tak by potem mieć jasny obraz sytuacji.
-Frankie, wiesz, że nie możemy spać razem? –Gerard oderwał się nagle ode mnie i wstał z łóżka.
-Uhm…
-Tak żeby wszystko sobie wyjaśnić. Tylko mój brat tutaj wie, że jestem gejem. Tak, jestem gejem, nie bi, nie chłopakiem który postanawia przeżyć przygodę. Po następne, moja matka jest dość wścibska i często zagląda w nocy do mojego pokoju, żeby sprawdzić czy śpię. Dziwnie by było jakby zastała nas w takiej pozycji jak przed chwilą. – chłopak zaśmiał się i podszedł do szafy.
-Nie ma sprawy – odparłem dość zdziwiony. Będzie mi brakowało jego dotyku. Miałem nadzieję, że tego wieczoru zasnę w jego ramionach, głupie marzenia. Mogłem się domyślić, że to nie mogło być takie proste… 

Wstałem chwilę później i pomogłem czarnowłosemu w wyciąganiu pościeli z jego szafy.
-Za dziesięć minut mamy zejść na kolację – spojrzał na zegarek wiszący na ścianie i zamknął drzwiczki szafy. –Potem musimy przytachać tu materac z gościnnego.
-Ehem… - bąknąłem i przygryzłem wargę. Rzuciłem kołdrę wraz z poduszką gdzieś pod nogi łóżka i klapnąłem z powrotem na nim.
-Ja też wolałbym spać z tobą, kocie – uśmiechnął się smutno po czym klęknął przede mną i złapał za moje kolana. Położyłem dłonie na jego ramiona, by utrzymać go w takiej pozycji i westchnąłem. Nagle zorientowałem się, że Gerard z zaciekawieniem wpatruje się w moje usta. Zmarszczył brwi i przybliżył się tak, że zostałem zmuszony by odchylić się do tyłu.
-Czegoś mi tu brakuje – odparł gardłowym głosem po czym bez uprzedzenia pocałował mnie delikatnie. 
–Wyjąłeś kolczyk, prawda?
Uśmiechnąłem się, przypominając o swoim chytrym planie. Gdy wchodziłem do pomieszczenia, ukradkiem położyłem kolczyk na komodzie, przy drzwiach. Potem całkowicie wyleciało mi to z głowy.
-Wyjąłem – potwierdziłem. Na tyle wpatrywał się w moją twarz, by dostrzec ten jeden szczegół. Poświęcał mi tyle uwagi, na ile w głębi liczyłem. Mój humor poprawił się gdy to sobie uświadomiłem.

Tym razem to ja go pocałowałem. W tym momencie pragnąłem dotknąć jego twarzy, ale zostałem unieruchomiony przez jego dłonie leżące na moich własnych, podpierających się o materac. Po chwili chłopak wspiął się na łóżko i usiadł na mnie okrakiem. Nie przerywał tego, trwającego już ponad minutę pocałunku, wręcz przeciwnie, pogłębiał go i przygryzał moją wargę, bez brakującego elementu jakim był kolczyk. Po chwili odsunął się lekko i mruknął. –Brakuje mi go. Kocham twój smak, połączony z tą delikatną nutą metalu. Mógłbyś go włożyć? – poprosił przybierając minę małego, uroczego szczeniaczka. –Może i mógłbym – odparłem z udawanym niechceniem. –Prooszę – powiedział po czym zaśmiał się uroczo. –A co jak odmówię? –zapytałem z przekąsem.
-Wtedy ja zrobię to – w jednej chwili powalił mnie na materac i przygniótł swoim ciałem. Więc tak chce się bawić…
-Nie włożę, nie przekonasz mnie! – zacząłem chichotać kiedy on łaskocząc włosami moją twarz obcałowywał mi szyję. –Będę cię dręczył i męczył, ale kolczyka już nie zobaczysz! – śmiałem się dalej czując jak ręce Gerarda wędrują pod moją, należącą do niego, koszulkę. Odsunął się by po chwili złapać agresywnie za moje sutki. Krzyknąłem z zaskoczenia.
-Włożysz… - uśmiechnął się przebiegle.
-No dobra, włożę, włożę! –mówiłem to z autentycznym strachem. A co jak ten seksowny skurwiel urwie mi suty? O kurwa.

-Obiecujesz? – chłopak udał powagę.
-Obiecuję! – zapiszczałem jak dziewczynka. –Puść, Gerard, to boli! – jęczałem ale on nadal na mnie siedział i ściskał moje czułe, biedne sutki.
-Już, już. – czarnowłosy zwolnił uścisk a ja odchyliłem głowę do tyłu i odetchnąłem z ulgi. Nagle jednak poczułem coś dziwnego. Jakby przeciąg. Skierowałem wzrok na Gerarda który podwinął moją koszulkę i przybliżył się na minimalną odległość. Jego mokry język zatoczył kółko wokół mojego pępka i podążył w górę by nagle niespodziewanie dorwać dręczone wcześniej przez jego palce sutki. Nie odważyłem się nawet odezwać. To wszystko było tak wielkim, miłym zaskoczeniem które sprawiało mi ogromną przyjemność… boże.
Jego ręce ułożyły się po bokach, muskając lekko miejsce gdzie znajdowały się moje żebra. Po chwili chłopak przygryzł lekko prawą brodawkę na co ja znowu zapiszczałem. Zaraz mieliśmy schodzić na kolację a ja czułem jak członek wypycha mi spodnie powodując znaczny dyskomfort. Opierający się na nim tyłek Gerarda sprawiał, że miałem ochotę go z siebie zrzucić. Jestem pewien, poczuł to jak się podnieciłem a ja nie byłem gotów na nic więcej, po za tą niewielką dawką przyjemności jaką mi w tej chwili serwował.
-Gee… - powiedziałem zachrypniętym od tych dziewczęcych pisków głosem. –Gee, skarbie… - powtórzyłem a on w odpowiedzi  zaczął obcałowywać moją klatkę piersiową by dotrzeć do twarzy na której błąkał się uśmieszek zadowolenia, ale również wyraz zdenerwowania.
-Co, Frankie? –czarnowłosy uśmiechnął się po czym cmoknął mnie w nos. W tym momencie przylegaliśmy do siebie, ale mimo to chłopak mnie nie przygniatał. Może to zasługa tego, że opierał się nogami o materac i podtrzymywał w ten sposób całe ciało? Jezu o czym ja myślę.
-Już nic. – odpowiedziałem zdając sobie sprawę, jak bardzo nie chcę by Gerard w tym momencie się ode mnie oddalił. Uśmiechnęliśmy się porozumiewawczo. Spojrzałem na jego usta które tak bardzo mnie w tym momencie kusiły. Pocałowałem delikatne wargi chłopaka po czym przygryzłem tak, by sprawić mu nieznaczny ból.
-Może to ty powinieneś zafundować sobie kolczyk… ładnie by ci było – wymruczałem dodając ostatnie zdanie nieco anemicznym głosem.
-Musisz wiedzieć o mnie coś jeszcze – Gerard uniósł się nieznacznie –Okropnie boję się igieł…

Nagle niespodziewanie ktoś przerwał tą piękną scenę. Pukanie do drzwi. Niski męski głos.
Chłopak zerwał się ze mnie i próbując zejść z łóżka, z hukiem upadł na podłogę.
-Gerard weź kolegę i chodźcie na kolację! – ponownie usłyszałem nieznany mi dotąd głos. Czarnowłosy stanął do pionu i z prędkością światła ogarnął roztrzepane włosy i poprawił wytarmoszoną koszulkę.
-Idziemy tato! –krzyknął. Podłoga lekko zaskrzypiała a zagrożenie jakie niósł ze sobą ojciec Waya minęło.
Wstałem zaskoczony i pozwoliłem koszulce opaść na napastowaną wcześniej przez Gerda klatkę piersiową.
 
Zeszliśmy na dół by zasiąść do obłożonego sałatkami i kanapkami stołu w kuchni. Spojrzałem na jedzenie i aż zaburczało mi w brzuchu. Nie jadłem od obiadu u ciotki – przypomniałem sobie. Po chwili dołączyli do nas rodzice braci. Zdziwiło mnie to, że nie było z nami Mikey’ego. Zaciągnąłem koszulkę za kolana stresując się jak głupi. Obok mnie siedział oczywiście Gerard a zaraz naprzeciwko przyglądający mi się uważnie jego ojciec.

-Miło mi pana poznać – bąknąłem spoglądając na dobrze zbudowanego mężczyznę.
-Ciebie również, synu. – facet zgarnął z miski nieco sałatki jajecznej –Znacie się ze szkoły?
-Nie tato, Frankie, Frank to kolega Mikey’ego. –Gerard odpowiedział zanim ja zdążyłem otworzyć usta.
-Nie siedźcie za długo i wyłączcie światło po północy, bo zbliża się burza. – Pani Way wymieniła z synem spojrzenie po czym zwróciła się do mnie. –Zjedz coś Frank.
-Dobrze, prze pani. –uśmiechnąłem się głupkowato i sięgnąłem po kanapkę z serem. Zerknąłem na Gerarda który modlił się do pomidora którego wcześniej położył sobie na talerzu. Chyba nawet nie zamierzał go tknąć.
Nagle tą całkiem normalną kolację przerwało miganie światła.
-Co u licha! – krzyknął pan Way. –Idę sprawdzić bezpieczniki a wy lepiej już wracajcie na górę. – odparł po czym wstał od stołu i podążył na korytarz, by zatrzasnąć chwilę później drzwi, za którymi prawdopodobnie znajdowały się schody do piwnicy. 
Gerard z ulgą odepchnął krzesło po czym odruchowo złapał mnie za dłoń by pociągnąć za sobą. Zanim podążyłem w jego ślady, spojrzałem jeszcze na matkę Gerarda, która spoglądała jakimś dziwnym wzrokiem na swojego syna, przenosząc wzrok na nasze złączone dłonie.

Zanim wróciliśmy do pokoju Gerda udaliśmy się do gościnnej sypialni będącej na drugim końcu domu. Wziąłem jedną stronę materaca a on drugą. –Podnosimy na trzy – rozkazał. Zataszczyliśmy moje dzisiejsze legowisko i rzuciliśmy je na środku pomieszczenia. Materac ledwo zmieścił się w wyznaczonym miejscu, jako że pokój Mojego nie był zbyt wielki. Przez uchylone okno usłyszałem spadające na parapet krople deszczu. Po chwili dołączył do nich również grzmot i błysk.
-Rzeczywiście idzie burza. – skwitował Gerard kładąc ręce na biodrach. –Trzeba będzie iść spać wcześniej niż planowałem – uśmiechnął się zadziornie. Cholerna burza, jak ja ich nie znoszę. Sam deszcz przeżyję, lubię zasypiać wsłuchując się w jego rytm przy otwartym oknie. Ale te wszystkie grzmoty i pioruny budziły we mnie lekki niepokój. Na potwierdzenie moich słów przy następnym błysku drgnąłem niespokojnie i obróciłem głowę w stronę okna jakbym spodziewał się zobaczyć coś okropnego. Gerard stojący wcześniej po drugiej stronie materaca, przeszedł po nim i zacmokał kilka razy. Chwilę później poczułem jak jego ramiona oplatają mnie w czułym uścisku. –Mój Frankie boi się burzy? – zapytał żartobliwie ale słyszałem troskę w jego głosie.
-Pff, nie no co ty. –prychnąłem i spojrzałem lekko w górę by spotkać jego spojrzenie. Kolejny grzmot. Zadrżałem jak głupi i wydałem się ostatecznie. –szlag…
-Nic nie szkodzi kocie, kiedy tak się płoszysz przypominasz mi dosłownie, małego przestraszonego kociaka – powiedział śmiejąc się cicho.
-To nie jest kurwa zabawne! –jęknąłem z dezaprobatą. Co on sobie myśli? Jestem kolesiem, nazywanie mnie małym kociakiem brzmiało pedalsko. Ej, chwileczkę…

Kolejny grzmot sprawił, że przycisnąłem go do siebie z całej siły i zacisnąłem powieki.
Może i moje zachowanie było dość teatralne, może specjalnie przesadzałem by Gerard poczuł potrzebę troski o mnie. Może miałem nadzieję, że mimo wszystko pozwoli mi ze sobą spać i zapomni o konsekwencjach?

Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. Zaczął głaskać mnie po plecach i uspokajać szeptem. 
–Spokojnie…- usłyszałem nad sobą. –To tylko… - Nagle jedyne źródło światła w pomieszczeniu zamarło. Latarnia uliczna dająca lekki poblask przy oknie również straciła moc. Pokój pogrążył się w całkowitych ciemnościach. 

niedziela, 17 sierpnia 2014

11. I think I found a flower in a field of weeds

Dzień Dobry! Tak dawno mnie tu nie było, prawda? Całe trzy dni, oho! Ja to jednak nie daję wam odpocząc, ale to chyba nic złego, huh? ;) 

Przypominam o możliwości komentowania c: 

Reckless Ghost x (freak) 

***

Gdy auto stało już na podjeździe mżawka całkowicie ustała. Gerard wziął do ręki mokry parasol i wysiadł. Przytrzymał drzwi bym mógł zrobić to samo, oho,  dżentelmen -Zaśmiałem się w myślach. Uśmiechnąłem się do niego a on odwzajemnił to z podwójną mocą. Świeże powietrze najwyraźniej odrobinę go ożywiło, albo po prostu grał widząc moje wcześniejsze zdenerwowanie. Nagle poczułem, że mokra koszula nieprzyjemnie lepi mi się do skóry. Wcześniej tego nie zauważyłem. Mikey trzasnął drzwiczkami od auta i poszedł w kierunku wejścia. Ruszyliśmy za nim i po chwili w komplecie znajdowaliśmy się w środku.

Idąc w ślady Gerarda zacząłem zdejmować buty. Oparłem się  o ścianę i nachyliłem by moja dłoń mogła dosięgnąć zabłoconego obuwia. Skierowałem wzrok przed siebie i dotarło do mnie, że twarz czarnowłosego znajduje się kilka centymetrów od mojej. Rozdziawiłem usta i na ślepo dokończyłem czynność. W tym momencie nasze spojrzenia się spotkały i dałbym głowę, że byliśmy tu teraz całkiem sami. Pani Way czy Mikey poszli gdzieś. Nie słyszałem ich, kątem oka nie zauważyłem ruchu. Miałem okazję.

-Co tak patrzysz? – Gee uśmiechnął się i wyprostował.
-A, nie nic, po prostu ładnie wyglądasz. – odrzuciłem buty gdzieś na bok i znów stanąłem z nim twarzą w twarz. No prawie, bo był ode mnie wyższy, skubany.
-Hmm, jesteś mokry – przeleciał mnie wzrokiem i ruszył w głąb domu.
-Na twój widok, wiesz? – zaśmiałem się i podreptałem za nim na tych swoich krótkich nogach. Dlaczego bozia poskąpiła mi kurwa wzrostu?

Po chwili znaleźliśmy się w kuchni. Usiadłem przy stoliku i patrzyłem jak chłopak przegląda zawartość  lodówki. Odwrócił się nagle w moją stronę i spojrzał z niesmakiem.
-Coś nie tak?
Chłopak wyciągnął dwa red bulle i rzucił mi jednego. Mój refleks szachisty sprawił, że napój wylądował między nogami, całe szczęście, że nie na podłodze.
-Chodź na górę, Frankie. Poszukam ci jakiś ciuchów a ty weźmiesz prysznic – wyciągnął w moją stronę dłoń stojąc przy wejściu. Zostawiłem napój na stole, wstałem i złapałem za nią po czym oboje udaliśmy się na piętro.

Przebywałem w łazience już dobre pół godziny. Nikt raczej nie tym nie przejmował, domownicy byli zajęci sobą. Mokre ubrania, które wcześniej z siebie zdjąłem leżały teraz w misce przy umywalce. Ja sam siedziałem na kiblu w samych bokserkach, umyty i świeży. Kontemplowałem w takiej pozycji już jakiś czas. Dziwne, ale nagość pozwala mi trzeźwo myśleć. Może to też zasługa ciszy, ale ja stawiam na to pierwsze. Nie muszę już się obwiniać za to, że sprawiam kłopot. Way dał mi do zrozumienia, że wcale nie przeszkadza mu moja obecność. Mogłem się tego domyślić, skoro sam zaciągnął mnie pod swój dach i dał własne ubrania, żebym się nie przeziębił. Właśnie, ubrania Gerarda. Trzymałem je na kolanach i przygniatałem łokciami w zamyśleniu. Są świeżo wyprane, wyjął je ze swojej szafy, wyprasowane i pachnące. Wymemłałem już ciemnozielony podkoszulek i po tym idealnym wyglądzie nie zostało ani śladu. Zastanawiałem się czy włożyć na siebie koszulkę wraz z obszernymi spodniami od piżamy. To była Jego własność, zapewne często noszona. Wkładając je w jakimś sensie poczułbym się, jakbym przebywał w jego skórze. W pewien sposób to na mnie działało, bo chciałem być jak najbliżej mojego… chłopaka? Nie jestem pewien jak wyglądały w tym momencie nasze relacje. Byliśmy na pewno kimś więcej niż przyjaciółmi, ale żaden z nas nie powiedział oficjalnie, że jesteśmy parą. Zastanawiało mnie jeszcze to przyjazne zachowanie ze strony Mikey’ego. Czyżby po moim wyjściu, tamtego dnia, bracia ze sobą rozmawiali? Czy on wie? Nie wiem na ile mogę sobie pozwolić w jego towarzystwie. Pozostała jeszcze kwestia matki chłopaków. Wiedziała o orientacji starszego syna? A może on sam nadal nie był pewien. Pani Way ma mnie tylko za jednego z jego przyjaciół. Przypuszczam, że jest uradowana na wieść iż jej zdziwaczały synek ma w końcu kolegę. Tak sądzę, ale jeszcze do końca nie poznałem tej rodziny, więc mogę się tylko domyślać.

 Nieubłaganie zbliżała się noc, noc którą spędzę u Gerda. Zanim gestem przepędził mnie do łazienki, oznajmił mi, że dzisiaj zostaję u niego a następnego dnia jego matka odwiezie mnie do domu. Nie protestowałem, bo tak naprawdę bardzo na to liczyłem. Od naszego przyjazdu tutaj, czułem jakby kusił mnie na każdym kroku. Może to wina tego, że samo jego spojrzenie działało na mnie jak sprośne słowo, czy niemoralna propozycja. On umiał coś takiego zrobić, dosłownie, zgwałcić wzrokiem. Wcześniej miałem to za jakiś rodzaj zapału, łączyłem to z jego zamiłowaniem do sztuki ale teraz mogłem się przekonać, że to coś więcej.

Wstałem z klozetu i rozprostowałem kości. Czas się ubrać i wyjść, jakby nigdy nic. Jakbym nie spędził tu wieczności, w całkowitej ciszy. Zacząłem od spodni które były odrobinę za duże, ale poradziłem sobie z tym problemem zaciskając mocniej gumkę. Potem koszulka, która też do najmniejszych nie należała. Cóż, Gee nie był tak drobny jak ja. Przekładając ją sobie przez głowę poczułem dziwny dreszcz, poczułem się tak bardzo Jego. Wydaje mi się, że z tego wszystkiego bredzę w myślach, ale to właśnie dokładnie takie uczucie. Wyprostowałem dłońmi materiał, wcześniej skubany przeze mnie nerwowo. Przejrzałem się w lustrze. Niewysoki chłopak, w za dużym ubraniu, o bladej skórze i dość symetrycznych rysach twarzy. Czarne włosy układały się w nieładzie, tworząc coś, co było w miarę znośne. Rozciągnąłem usta w uśmiechu samozadowolenia. Do tego mój kolczyk w wardze. Podszedłem bliżej i głupkowato się w siebie wpatrywałem. W trakcie naszych pocałunków nie raz za niego ciągnął. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale chyba mu się to podobało. Ciekawe jakby zareagował, gdybym go wyjął. Zauważyłby różnicę? Zadecydowałem, że to sprawdzę. Może nie byłem dziś do końca w centrum jego zainteresowań, ale przez tą jedną myśl, zaczęła zżerać mnie ciekawość. Wyjąłem więc ozdobę i schowałem w zaciśniętej dłoni. W pełni usatysfakcjonowany swoim wyglądem jak i pomysłem, spokojnie mogłem do niego iść.


czwartek, 14 sierpnia 2014

10. Take my hand

Wakacje się kończą i myślę, że ten frerard wraz z nimi również się skończy. Nie martwcie się (!!!) przypominam o tym, że zaraz po zakończeniu na blogu pojawi się kolejne opowiadanie ;)

Zachęcam do komentowania, które bardzo mnie motywuje do dalszego pisania 

dedykuję wszystkim z którymi dzisiaj sms-owałam :]]]

Pozdrawiam, Reckless Ghost x (freak) 

*** 

-On? –spojrzał na mnie przez grube szkła swoich okularów.
-C-co? – zapytałem trzęsącym się głosem.
-Powiedziałeś, że jest uroczy. On? On jest uroczy, Frank?

Chyba zaraz zwymiotuję. Czy ja naprawdę powiedziałem, że ON jest uroczy?! Muszę się jakoś wykręcić ale ojciec nie uwierzy w pomyłkę. W nic nie uwierzy. Będzie dalej stał przy swoim. Teraz ma podstawy żeby mnie oskarżać. Jedna durna literka. Mój żołądek zacisnął się w ciasny supeł i poczułem, że nie przełknę nic więcej dziś, ani nigdy. Spojrzałem przed siebie i napotkałem ciekawskie spojrzenia kobiet. Ciotka uśmiechała się, ale matka wyraźnie zaniepokojona zerkała na ojca który oddychał coraz ciężej co wskazywało na to, że zaraz wybuchnie. Nagle bez zastanowienia odsunąłem krzesło i potykając się o własne nogi wybiegłem z pomieszczenia. Szybko włożyłem buty i wybiegłem z mieszkania zostawiając rodzinę która teraz już pewnie zaczęła mnie obgadywać. Teraz wiedzą tylko to, że podoba mi się chłopak. Nie wiedzą natomiast, że jednego już mam. Gerard. Cholera, jak ja go teraz przyprowadzę na tego grilla u Petersów? Jak ja się pojawię w domu? Jak zrobię cokolwiek? Moje myśli kłębiły się i wewnętrznie po prostu krzyczałem. Zacząłem biec wąską uliczką gdy poczułem krople deszczu spływające na mnie coraz gęściej. Dołączyły do tego moje słone łzy. Otarłem twarz i biegłem nadal przed siebie. Wyglądałem zapewne jak jakieś małe głupie dziecko. Tak się też czułem. Gdybym tam został i wszystko sprostował, to nadal byłoby tajemnicą. Jestem idiotą, cholernym idiotą…

Dobiegłem do jakiejś ławki przy ruchliwszej ulicy i bez zastanowienia usiadłem na niej. Była mokra ale to nie robiło mi różnicy bo i tak byłem już całkiem przemoczony. Czułem coraz większe mdłości i opadłem bezsilnie do tyłu. Woda spływała po moich spuchniętych od płaczu oczu i dawała niewielkie ukojenie. Gdybym tam został, to ojciec by mnie uderzył. Widziałem jak zaciska pięści a moje zachowanie wcale go nie uspokajało. Położyłem się na ławce i załkałem żałośnie. Nie mam gdzie iść, co ze sobą zrobić. Potrzebuję teraz czyiś ramion, które czule by mnie objęły. Potrzebuję kogoś kto byłby dla mnie ukojeniem, kto pozwoliłby mi zapomnieć. Potrzebuję jego. Teraz tylko to się liczy. Gdybym był z Gerardem, nie obchodziłoby mnie zdanie rodziców. Nie obchodziłoby mnie niczyje zdanie. Byłem cały roztrzęsiony, w samej koszuli kiedy termometr wskazywał jakieś 15 stopni.
Nagle poczułem jak ktoś dotyka mojego ramienia. Otworzyłem zaciśnięte do tej pory powieki i zobaczyłem chłopaka o czarnych jak smoła włosach, przykrywających większą część twarzy. Miał ze sobą parasol i zauważyłem, że chroni teraz nas obu od deszczu. Usiadłem i przetarłem zapłakane oczy.

-Gerard? –zapytałem z niedowierzaniem kiedy chłopak odgarnął włosy z twarzy. Co on tutaj robi?
-Frankie, kochanie przeziębisz się. Wstawaj. – chłopak podał mi rękę. Zauważyłem że na poboczu stoi jakiś samochód. Zbliżaliśmy się powoli w jego kierunku. Drżałem nadal jak galareta i z niedowierzaniem spoglądałem na Gerda.
-Co ty tu robisz? Miałeś być w Georgii… -zacząłem kiedy usadowił mnie w suchym aucie po czym usiadł obok i zamknął drzwiczki.
-Musieliśmy wcześniej wrócić – powiedział smutno
-Co się stało? – spojrzałem na kobietę za kierownicą i blondyna siedzącego obok. Oboje milczeli.
-Moja babcia zmarła –powiedział nagle Gerard. Poczułem jak się łamie. Żal w jego oczach był nieukrywany i wiedziałem, że cała rodzina przeżywa teraz żałobę. Kurwa, a ja sądziłem, że moje głupie problemy są tak wielką tragedią. Tego nie można porównać do ich nieszczęścia. Nagle poczułem się głupio. Chciałem Waya to go dostałem. Błagałem by to on odciągnął mnie od problemów, od własnych bzdurnych tragedii nie wiedząc, że to jemu przyda się teraz wsparcie.
Wahałem się przez chwilę ale nie mogłem już znieść jego żałosnej miny. Dotknąłem dłonią jego ramienia docierając do pleców po czym zbliżyłem się i przytuliłem go. Nie stawiał oporów, potrzebował teraz tego.

Położyłem głowę na jego ramieniu i przymknąłem zapłakane oczy. Moja ręka obejmowała go w pasie. Przez całą podróż przytrzymywałem skrawek jego koszulki palcami nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Gdy już było mi tak dobrze, bardzo dobrze wiedząc, że mogę mu pomóc, czuć go przy sobie, przypomniałem sobie, że w aucie nie jesteśmy sami. Otworzyłem przerażony oczy i odskoczyłem lekko w bok. Spojrzałem na niego, nadal miał tą obojętną minę. Był przygnębiony ale nie dał tego po sobie poznać. Przez tą obojętność zapomniał mi przypomnieć o obecności innych ludzi w pojeździe, przez nią nie zareagował gdy zostawiłem między nami pustą przestrzeń. Gapiłem się na niego z oczami wielkimi jak u przerażonego szczeniaka i zastanawiałem się, co właściwie chciałem mu teraz powiedzieć.
-Gerard, gdzie my jedziemy? – przypomniałem sobie. Kąciki ust chłopaka uniosły się lekko ku górze, ale oczy nadal pozostały puste.
-Gdy cię zobaczyłem na tej ławce, kazałem matce zatrzymać auto.
-Ekhem
-Nie wiem co ty tam do cholery robiłeś ale sądząc po tym, że leżałeś na mokrej ławce w taką ulewę, na pewno sam zbytnio o tym nie myślałeś. – przejechał językiem po dolnej wardze -Teraz jedziemy do mnie, Frank. –dodał stanowczo i oparł się wygodniej na skórzanym siedzeniu.
-D-do ciebie? – wydukałem. Jego babcia zmarła, wrócili do miasta więc myślałem, że są zajęci pogrzebem.
-Chłopie, mój brat nalegał żeby cię zabrać. – Mikey odwrócił się do nas.
-Myślałem, że wysadzicie mnie gdzieś po drodze. –odparłem. Tak naprawdę to w ogóle nie myślałem. Gdy Gerard prowadził mnie do auta w mojej głowie tkwił taki bałagan, że chłopak mógł mnie nawet uprowadzić i zamknąć w swojej piwnicy a ja bym tego nie zauważył.
-Gerd nigdy by na to nie pozwolił – Mikey zaśmiał się i wrócił do poprzedniej pozycji.
-Gee, ty masz teraz tyle swoich problemów. Naprawdę nie sądzę by to był dobry pomysł. - nie myśląc odgarnąłem opadający na jego twarz kosmyk. Kurwa.
-Pogrzeb jest za dwa dni, Frankie.
-Przeżywacie teraz żałobę, ja, ja nawet nie wiem jak mam się w takiej sytuacji zachować. Pani Way, mogłaby mnie pani wysadzić? – założyłem że kierowca, to matka braci. Czułem się tak niezręcznie w tej sytuacji, że to było jedyne na co wpadłem. Zostawić ich. Powinni być w gronie rodziny, czułem, że tylko bym przeszkadzał. Przecież ja nie zrozumiem ich smutku, nie znałem tej kobiety. Cholera, przecież jeszcze niedawno Gerard mówił mi o niej. To chyba o nią chodzi, tak sądzę ale… Poczułem uścisk w żołądku i to, że Way siedział tuż koło mnie wcale nie pomagało. Właściwie niemal stykaliśmy się udami, najwyraźniej nie uciekłem wystarczająco daleko.
-Frank, gdzie są twoi rodzice? – zapytała kobieta. Zupełnie zapomniałem, że coś do niej mówiłem, tak bardzo się zamyśliłem.
-Są u mojej ciotki, proszę pani. Trochę się posprzeczaliśmy – przerwałem – ale poradzę sobie, naprawdę. Tu zaraz powinien być przystanek, dojadę do domu autobusem – zmyśliłem na poczekaniu. Tak naprawdę nie liczyło się dla mnie to jak dostanę się do domu, ani czy w ogóle tam pojadę. Chciałem pozbyć się tego dziwnego uczucia w żołądku, uciec od niezręcznej atmosfery jaka panowała w aucie.  

-Rozumiem, rozumiem – kobieta pokiwała chwilę głową, jakby nad czymś myślała. – Jesteś całkiem przemoczony i skoro już uciekłeś od rodziców to daj sobie pomóc. Przygotuję ci jakieś suche ubrania i posiedzisz trochę z Gerardem.
Nagle poczułem że ktoś łapie mnie za dłoń. Spojrzałem na chłopaka siedzącego obok.
-Frankie… - pogładził palcem wierzch mojej dłoni – wiem, że to dla ciebie niezręczne ale naprawdę jest okej. Po za tym – szepnął – mojej mamie się nie odmawia – momentalnie zbliżyłem się do niego a ten posłał mi uśmiech i puścił oczko.
-Jesteś pewien? –zapytałem, nie wiem dlaczego,  szeptem.  
-Całkowicie – odparł a ja odetchnąłem z ulgą.

-W takim razie zgoda – odparłem do kobiety i rozluźniłem się odrobinę. Gerard nadal nie puszczał mojej dłoni ale ja nie protestowałem. Ulewny wcześniej deszcz przeszedł w mżawkę a zza chmur zaczęło wyłaniać się słońce. Auto skręciło z autostrady na dwupasmową drogę przy której piętrzyły się ceglane budynki. Zbliżaliśmy się do celu. 


poniedziałek, 11 sierpnia 2014

9. He's cute

Więc, oto nowy rozdział. Jeśli tak zwana wena, nie kopnie mnie w dupę będziecie czekac na następny do września. W każdym razie zabieram się za pisanie i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to dodam o wiele wcześniej ;) 
ps. mam prośbę, jeśli komentujecie, podpiszcie się nazwą z tt albo jakąś ksywką ;) x Reckless Ghost (freak)

*** 

Nie mam pojęcia kiedy stacja telewizyjna zaczęła puszczać tele-zakupy. Nie wiem jakim cudem na stoliku walało się aż pięć pustych zgniecionych puszek. Nie rozumiem, jak to się stało, że wylądowałem na parapecie w swoim pokoju, z nogami wywieszonymi przez okno. Nie pamiętam wiele. Śmiejąc się w niebogłosy powędrowałem w stronę łóżka i w dziwnej pozycji zasnąłem. Rano obudziłem się na kacu. Usiadłem i przetarłem zaspane oczy. Przeleciałem wzrokiem po łóżku, żeby sprawdzić czy czegoś tutaj nie przytargałem. Na przykład broni ojca. Gdyby tak było miałbym przesrane. Zobaczyłem tylko jedno. Na poduszce widniał mokry ślad. Płakałem? Czułem jak kleję się od potu i wiedziałem, że coś tu nie gra. Kurwa, rodzice. Zleciałem na dół ale szybko się zorientowałem, dom był pusty. Posprzątałem szybko i gdy miałem już iść do łazienki, żeby się umyć zobaczyłem coś. Telefon stał na komódce w przedpokoju a słuchawka leżała nie na widełkach, ale tuż obok nich. Zacisnąłem zęby i syknąłem wkurzony. Sekundę później stałem już przy aparacie i drżącymi rękoma położyłem go tak, ja powinien leżeć. Dzwoniłem do kogoś gdy byłem pijany. Te wszystkie myśli które starałem się uciszyć, te uczucia które w sobie chowałem. Nie mam mowy, żebym nikomu o tym nie powiedział w takim stanie. Kiedy za dużo wypiję, potrafię mówić o tym wszystkim co trzymam w sobie będąc całkiem świadomym. Niektórzy są agresywni w takim stanie, inni bezwarunkowo szczerzy. Z opowieści znajomych dowiedziałem się jak uroczo chichoczę i obijam się o wszystko co napotkam, a kiedy jestem już w fazie totalnego wykończenia, zaczynam bełkotać na różne dziwne tematy. Jeśli poprawie wykręciłem numer, lub wybrałem ten z zapisanych na szybkim łączeniu, na pewno powiedziałem coś o Gerardzie. O sobie. O tym co do niego czuję. O tym jak tęsknię i o mojej zazdrości względem przyjaciela, który spędził prawdopodobnie noc z dziewczyną, kiedy ja siedziałem samotnie pijąc. Pewnie mówiłem niezrozumiale i ledwo co kleiłem zdania, ale na pewno nawywijałem. Po prostu to czułem.

Udało mi się wyleczyć ból głowy a rodzice wrócili po kilku godzinach w dobrych humorach. Nic po mnie nie widzieli, z czego byłem niezmiernie szczęśliwy. Uczesałem się porządnie i stojąc przed lustrem w pokoju zmieniłem kolczyk w wardze na mniej ozdobny. Ubrany byłem w jakąś niby elegancką koszulę, jeansy i nowe buty. Była niedziela i ciotka Meredith postanowiła zaprosić nas na obiad. Ciotka  mieszka przy Logan Street po drugiej stronie miasta, a to godzina drogi autem. Chciałem cały dzień przeleżeć w łóżku  ale oczywiście rodzice mi na to nie pozwolili, więc gdy już się przygotowałem zszedłem na dół przyklejając fałszywy uśmiech na usta. Czekali jak zwykle schludnie ubrani i na pozór szczęśliwi.
-Zachowuj się przy rodzinie. – powiedział ojciec kiedy byliśmy już prawie na miejscu. Prowadził auto i mówił strasznie cicho ale ma coś takiego w głosie, że nawet mówiąc szeptem słyszy się wyraźnie każde jego słowo.
-Nie ma sprawy… - burknąłem.
-Mówię poważnie, kiedy ciotka będzie wypytywać o szkołę staraj się wymienić jakieś osiągnięcie. Ucieszysz ją i pokażesz, że jesteś coś wart.
-Mam niezłe oceny…
-Nie wystarczająco. - syknął ojciec i zaczął parkować przed kamienicą. Teraz to się obraziłem. Z całych sił próbowałem podwyższyć stopnie ale zawsze pozostawałem na tym samym, średnim poziomie. Gdybym chodził na wszystkie zajęcia, to pewnie nie miałbym większego problemu ale że Andy wyciągał mnie czasem gdzieś w środku dnia, to już nie moja wina. Z asertywnością u mnie nie najlepiej.

Wysiadłem z auta i odetchnąłem głęboko. Zaczynam sobie uświadamiać w jakiej sytuacji się znajduję. Ojciec czepia się o każdą drobnostkę, zależy mu na dobrej opinii wśród wszystkich ludzi z jakimi ma do czynienia. Chce być widziany jako ktoś poważny, ktoś majętny, jako człowiek który ma dobrą pracę i świetnie sprawuje się w obowiązkach rodzicielskich. Gówno prawda. Jeśli czepia się o to, to co by było gdyby dowiedział się, że jego synek handlował kokainą dobry rok a teraz romansuje z chłopakiem?  
Z nerwów zacząłem bawić się kolczykiem w wardze. Na dworze było chłodnawo więc we trójkę szybko udaliśmy się do domu ciotki. Jak zwykle przywitała nas od progu i zaczęła miłą pogawędkę z moją matką. Zdjąłem buty i przywitałem się z nią. Już z korytarza było czuć zapach jedzenia które gotowała. Znając ją, pewnie siedziała w kuchni od rana.

Atmosfera przy stole była luźna i całe napięcie wzrastające we mnie od wyjścia z auta minęło. Nawet ojciec się rozluźnił. Albo po prostu sprawiał takie wrażenie. Trudno go rozgryźć.
-No, Frankie przystojny z ciebie kawaler. A może znalazłeś już wybrankę? –ciotka uśmiechnęła się do mnie i upiła łyk wina. Jak zwykle te niezręczne pytania. Dlatego nie znoszę rodzinnych spotkań. No trudno, trzeba jakoś przez to przebrnąć.
-Nie – powiedziałem krótko i miłym tonem. Może zbyt miłym i przesłodzonym, to mogło zabrzmieć jak sarkazm. –Nie, nie mam. –dodałem po chwili i zacząłem rozgrzebywać widelcem fasolkę na moim talerzu. Unikałem jej spojrzenia ale byłem pewien, że nie odpuści. Już wolałbym, żeby męczyła mnie o oceny.
-Oj nie kłam. Na pewno ktoś wpadł ci w oko. – zaśmiała się po czym puściła mi oczko. Zarumieniłem się jak głupek pokazując jej, że wcale się nie myli. Od razu pomyślałem o Gerardzie. Ile bym dał, żeby być teraz z nim, gdziekolwiek się znajduje…
-Ciociu… - odpaliłem zawstydzony i spojrzałem na rodziców którzy spokojnie jedli ale wsłuchiwali się w naszą rozmowę. Dlaczego jestem tak tępy, że nie potrafię zmienić tematu?
-Jak ma na imię?
-Kto? – zapytałem jak ostatni idiota.
-No ta dziewczyna – ciotka wypiła już cały kieliszek wina. Odłożyła naczynie i spojrzała na mnie podejrzliwie. Wgapiałem się we wszystko co leżało na stole co chwilę zerkając na nią, by sprawdzić czy już się jej nie znudziło. Niestety nie odpuszczała.
-To nikt taki – powiedziałem w końcu, żeby zakończyć ten dokuczliwy temat.
-synku – powiedziała nagle matka przeciągając to słowo i uśmiechając się. No tak, to teraz obie będą mnie męczyć. Na całe szczęście ojciec siedział cicho i tylko przeżuwał stek wpatrując się we własny talerz.
-Na pewno jest ci bliska, cały się rumienisz! – kobiety zaśmiały się a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
-Jest ze szkoły –skłamałem – ostatnio mam bardzo dużo nauki więc nie poświęcam czasu na związki i inne bzdety – idę w dobrym kierunku, szkoła, tak Frank zacznij dyskusję o swoich beznadziejnych stopniach.
-Nie oszukuj nas, Frank. Dobrze wiem, że opuściłeś kilka dni w tym miesiącu. – ojciec odezwał się niespodziewanie sprawiając mi ulgę ale równocześnie przyprawiając o dreszcz. Więc on wie…
-To nie tak tato – zacząłem
-Pewnie umawia się na randki – ciotka wcięła się uśmiechając nadal jakby znajdowała się wśród swoich przyjaciółek z kółka krawieckiego i rozmawiała o związkach i romansach jednej z nich. Zacząłem się denerwować i to bardzo. Teraz ze wszystkich stron mnie atakowano. Ojciec wie o szkole a matka i Meredith nadal nie odpuszczają tematu. Muszę to jakoś uciąć, dłużej nie dam rady. Ręce zaczęły mi się z tego wszystkiego trząść. Cholera jasna.

-Jest uroczy, to wszystko – wypaliłem szybko i zabrałem się za ziemniaki. Przeżuwałem nie zważając na ich szepty. Chyba się udało. 
Nagle ojciec zapytał z wielkim zdziwieniem o coś, czego całkiem się nie spodziewałem, nie spodziewałem się też tego, że mogę być tak głupi i popełnić jeden idiotyczny błąd… 

środa, 6 sierpnia 2014

8. Love is in the air

Jeśli wyobrażaliście sobie przyjaciela Franka jako Andiego Biersacka, to słusznie ;) 
zostawcie jakiś ślad po sobie x
ps. dedykuję @edwardmustdie z twittera która (prawie) cierpliwie czekała na nowy :* 

***

Gdy wróciłem do domu czekali tam na mnie moi kochani rodzice. Wszedłem przez frontowe drzwi i zajrzałem do kuchni. Mama stała przy kuchence ruszając się w rytm muzyki dochodzącej z głośników w salonie. Zajrzałem również tam. Ojciec buszował po szafkach i najwyraźniej czegoś szukał. Małe napięcie minęło a ja odetchnąłem z ulgą. Czego miałem się spodziewać? Byli tak zajęci sobą, że nawet mnie nie zauważyli. Norma. Polazłem do siebie i od razu walnąłem się na łóżko. Byłem kurewsko szczęśliwy i równocześnie zaniepokojony. Od wczoraj całe moje życie wygląda zupełnie inaczej. A może raczej sposób myślenia. Nie dopuszczałem do siebie tego, że mogę być innej homoseksualistą, że może spodobać mi się chłopak. Nie spodziewałem się po sobie tego, że będę potrafił postawić się Andy’emu i znajdę normalną pracę. Ale zrobiłem to wszystko. Ja, Frank Iero. Uśmiechnąłem się do siebie i powoli zacząłem ściągać spodnie z tyłka. Na leżąco jest to trudne ale nawet wykonalne. Rozmemłałem kołdrę ale udało mi się. Ściągnąłem też skarpetki i koszulkę pozostając w samych bokserkach. Kiedy jestem u siebie, lubię to robić. Czuję swobodę i nareszcie po całym dniu mogę przewietrzyć kopyta.

Mimo pozornie dobrego humoru coś mnie dręczyło. Po pierwsze, jeśli z mojej znajomości z Gerardem coś się rozwinie, ojciec i tak w końcu się dowie. Matka to jeszcze nic ale on zapewne wezwie egzorcystę albo zastrzeli mnie na miejscu. Po drugie, Gerarda nie będzie przez tydzień. Tydzień przemyśleń, wykonywania codziennych czynności jakby nigdy nic, a w duchu uciecha, że już niedługo znowu się zobaczymy. Tylko czy ja nadal będę tego chciał?

Przewróciłem się na brzuch i zakryłem głowę poduszką. Jestem dzieciakiem, głupim dzieciakiem. Jednego dnia podoba mi się program telewizyjny a drugiego stwierdzam, że jest głupi. Skąd mam wiedzieć, że to całe zauroczenie nie minie i gdy pojadę w sobotę po Gerarda, do tej ładnej spokojnej dzielnicy i zobaczę jego uśmiechniętą twarz nie skrzywi mnie z obrzydzenia? Ten chłopak mi się podoba, cholernie i kurwa, mimo moich dziwnych obaw sądzę, że to prawie niemożliwe. Została też kwestia Mikey’ego. Widać, że kłóci się z bratem i ma o nim kiepską opinię. Co jeśli w końcu się domyśli albo co gorsza, przyłapie nas w jednoznacznej sytuacji? Będę skończony i skazany na wyprowadzkę do Meksyku.
Przegoniłem od siebie wszystkie te pokrętne myśli i chybocząc się na nogach podszedłem do biurka. Usiadłem na twardym krześle czując na spodzie ud przyjemne zimno drewna. Odgarnąłem włosy z oczu i zacząłem wyciągać książki i zeszyty. Będę odrabiać zaległe prace domowe, uczyć się i robić wszystko to, na co jestem zwykle za leniwy. To jedyne co przychodzi mi do głowy, by pozbyć się tego mętliku wywołanego zaistniałą sytuacją. Mam w końcu życie. Gerard nie może mnie zajmować 24 godziny na dobę.
Obudziłem się nad ranem leżąc na dywanie z książką na brzuchu. Wstałem obolały i stękając podszedłem do lustra. Worki pod oczami, roztrzepane na wszystkie strony włosy i to dzięki jebanej nauce. Chwała ci szkoło, dzięki tobie sfiksuję!

Nagle moje ciało przeszedł dreszcz. Poczułem podmuch powietrza. Matka zrobiła przeciąg, no cholera jasna. Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem otwarte drzwi sypialni. Rzeczywiście, łóżko rodziców było zaścielone a moja rodzicielka stała przy otwartym oknie i zbierała jakieś czasopisma z parapetu. Westchnąłem i przywitałem się po czym zleciałem na dół żeby się napić. Wychlałem z pół litra soku pomarańczowego i poczłapałem niczym żywy trup do łazienki. Czysty, piękny i ożywiony wyszedłem z pomieszczenia napotykając matkę.
-Czemu tak wcześnie wstałeś, skarbie? W sobotę? – zapytała miło.
-Cholera… - bąknąłem i wróciłem do pokoju. Zapomniałem, że dziś sobota. Co za tępak ze mnie. Ale przynajmniej mam odrobione te całe lekcje.
Dzień minął mi szybko i przyjemnie. Około 12 udałem się do sklepu z płytami, żeby zacząć mój próbny tydzień pracy. Przemierzałem alejki z miotłą w ręku i podrygiwałem w rytm muzyki która jak zwykle była tam puszczana. Akurat leciał jakiś kawałek Smashing Pumpkins.
Poukładałem płyty robiąc porządek po klientach którzy po dokładnemu obejrzeniu pudełka odkładali je byle gdzie, nie patrząc choćby na gatunek. Po pracy udałem się do centrum handlowego gdzie kupiłem nowe trampki i zjadłem szybki obiad. Nic szczególnego, aż do wieczora kiedy to rodzice oznajmili mi, że wychodzą na całą noc.
-Zostawiam ci 10$ na jakąś pizzę. Możesz zaprosić przyjaciół tylko nie roznieście domu! – mama poprawiła żakiet i uśmiechnęła się do mnie na pożegnanie. Ojciec tylko warknął i jako pierwszy wyszedł, żeby odpalić samochód.
-Nie przejmuj się, tacie przejdzie.
-Wiem, mamo…
-Będziemy przed południem i mam nadzieję, że dom nadal będzie stał tu, gdzie stoi – przytuliła mnie na pożegnanie. Wpatrując się w okno, przez które widziałem jak odjeżdżali, zacząłem planować dzisiejszy wieczór.
Gdy już zadecydowałem co będę robic zadzwoniłem do Andy’ego który z ekscytacją w głosie oznajmił mi, że będzie za 20 minut z sześciopakiem piwa. Potrzebowałem teraz przyjaciela, jako idealne zakończenie dnia. Paplanina o niczym, picie i oglądanie głupawych komedii czy jakiegoś meczu. Chłopak zjawił się, jak powiedział. Otworzyłem mu drzwi i oniemiałem.
-Frank, to jest Juliet.
Uśmiechnąłem się do niewysokiej dziewczyny o blond włosach i delikatnych rysach twarzy po czym zaprosiłem ich  do środka.
-Więc,   Juliet, jesteś przyjaciółką Andy’ego?
-Spotykamy się – odparła ściskając mocniej rękę mojego przyjaciela siedzącego i szczerzącego się jak głupek.
-Oh… - na chuja przyprowadził laskę?! –Więc może obejrzymy jakiś film. Co ty na to Andy?
-Włączaj TV – powiedział pewny siebie  i cmoknął swoją wybrankę w policzek. Przewróciłem oczami. Eh ci zakochani. Mogli pójść na miasto a nie tutaj. Przecież nie byłbym zły, gdyby Andy odmówił spotkania.
Juliet i Andy siedzieli wtuleni w siebie przez cały seans, co chwile zagadując do mnie. Śmiałem się z głupich żartów serwowanych przez chłopaka i potakiwałem dziewczynie gdy zaczynała komentować akcję. Przesiadłem się na fotel i niemalże zasypiałem przy końcówce. Jezu, co za nuda. Piwo które przyniósł mój przyjaciel leżało nietknięte obok kanapy. W tym momencie bardziej chciało mi się rzygać niż pić.


Para wyszła około 23. Pożegnałem ich ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust i zatrzasnąłem drzwi tak szybko, jak to tylko było możliwe. Nagle poczułem się całkiem samotny. Przypomniały mi się czasy, kiedy to razem z Rebekah przesiadywaliśmy w tym samym miejscu na kanapie w salonie, wtuleni w siebie i szczęśliwi. Widziałem, jaka była zakochana ale ja czułem tylko zauroczenie. To nie zmienia faktu, że gdy byłem w związku wszystko wydawało mi się prostsze. Dałbym wiele, by Gerard był tu teraz ze mną. Moglibyśmy chociażby porozmawiać, poznać się lepiej. Teraz zostałem sam. Ja i pusty, ciemny dom. Jedynie odbiornik telewizyjny dawał jakieś światło temu ponuremu wnętrzu. Klapnąłem w fotelu i położyłem nogi na stolik do kawy. Było mi wygodnie ale równocześnie nieprzyjemnie gorąco. Przełączyłem na jakiś maraton horrorów i zacząłem udawać, że to co dzieje się na ekranie mnie interesuje. Nagle przypomniałem sobie o piwie, które zostawił Andy. Olśnienie i przebłysk inteligencji. Mogę się napić i utopić smutki w alkoholu! Nie jestem w końcu sam, mam kochane procenty tylko czekające aż je pochłonę, by rano obudzić się z wielkim bólem głowy. Walić to. Sięgnąłem po puszkę piwa i gdy uraczyłem się pierwszym łykiem, to okropne uczucie gorąca niemal ustąpiło. Tego mi było trzeba.