No hej. Planowałam napisać wam dłuugaśny rozdział pełen dram ale coś mi przeszkodziło. Szkoła. Tak - morderca ambicji i gejowskich pornosów.
Dodaję więc to co udało mi się przez ten cały czas napisać. Spokojnie, mam pomysły na kolejne rozdziały i postaram się znaleźć więcej czasu na pisanie, bo trochę mi tego brakuje.
xx głupi freak
***
Zabrałem swoje rzeczy
i z Gerardem przy boku udałem się do wyjścia. W tym wypadku jasnym było, że dłużej u niego nie zostanę.
Mikey siedział w swoim pokoju, wyraźnie wkurzony. Sam Gerard nie był w
najlepszym humorze. Musiałem dać im odpocząć, udać się z powrotem do swojego
świata, do problemów jakie czekają mnie po powrocie do domu. Musiałem pokazać
się ojcu na oczy i przekonać , jak trafne były moje domysły dotyczące jego
reakcji. W głębi serca miałem nadzieję, że wybaczy mi ucieczkę z rodzinnego
obiadu, idiotyczne zachowanie i brak odzewu przez dłuższy czas. Znałem go
jednak na tyle, żeby wiedzieć co tak naprawdę zrobi. W drodze do domu muszę
ustalić w miarę wiarygodną wersję zdarzeń, uspokoić nerwy i przygotować się
psychicznie na przesłuchanie które mnie czeka. Matka pewnie tylko mnie skarci,
ale on, on będzie drążyć temat aż nie wyciśnie ze mnie wszystkiego by na deser
wlepić mi najgorszą z możliwych kar. Mimo tego, że zdawałem sobie sprawę z
konsekwencji własnej głupoty, w tym momencie nie czułem strachu. Być może
spowodowane było to faktem, że czas w
którym ojciec gotował się ze złości ja spędziłem u cudownego człowieka,
przeżywając coś, czego nigdy nie zapomnę. Dlatego nie czułem się winny. Ja
niczego nie żałowałem.
Rzuciłem torbę pod
nogi chłopaka obserwując, jak ten delikatnie przymyka drzwi wejściowe do
swojego domu. Mimo zdenerwowania zaistniałą sytuacją, zdawał się być całkiem
spokojny. Ruchy jakie wykonywał były wręcz anemiczne. Odkąd wyszliśmy z pokoju
Mikey’ego, zamienił ze mną jedynie kilka słów. Były to słowa pozbawione emocji.
Zszedłem po ubrania do piwnicy, jak kazał a gdy zapytałem czy mogę użyć jego
szczoteczki do zębów, jedynie pokiwał twierdząco głową. Rozmyślał nad czymś i
był tym tak zaabsorbowany, że nie zdobył się nawet na lekki uśmiech, czy słowa otuchy. Ja
sam byłem zszokowany zachowaniem młodszego Waya, jak i swoją odwagą przy
obronie starszego. On jednak zapomniał, że dla mnie jest to nowość, nie rutyna.
Nie winię go za to. Staram się zrozumieć Gerarda, rozpracować sposób w jaki
myśli by przez to lepiej go poznać. Dziś dowiedziałem się, że nie tylko na
początku znajomości jest on skryty. Zdarzają mu się chwilę, gdy całkiem
odpływa, pogrąża się w swoich myślach zapominając o wszystkim co dzieje się w
jego otoczeniu. Patrząc na jego uroczy wyraz twarzy gdy tak sobie rozmyśla, nie
potrafię go winić o jakieś tam dziwactwo. Sposób, w jaki przygryza wargę
dekoncentruje mnie na tyle, bym zapomniał na chwilę o bożym świecie. W takich
momentach właściwie oboje odpływamy. Ja jednak w tym czasie nie myślę, a
wytrzeszczam gały i zatrzymuję ślinotok.
-Przepraszam cię za to
– Gerard odezwał się nagle przywracając mnie tym samym do życia.
-Za co? – zapytałem
przekrzywiając głowę w zabawny sposób. Nie miałem pojęcia o co mu chodzi.
-Za mojego brata, za
to że musisz już iść…
-Ah… - przypomniałem
sobie – naprawdę, nie ma za co przepraszać. To wina tego czubka– odgarnąłem
włosy z oczu i wywróciłem nimi lekceważąco okazując tym samym niechęć do osoby
o której wspomniałem.
-Zapędziliśmy się na
tej kanapie – chłopak przygryzł lekko wargę.
-Chyba nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy
kiedy widział… to co robiliśmy – zdobyłem się na lekki uśmiech, któremu od
zawtórował z podwójną siłą.
-Nie przejmuj się nim
– Gerard złapał moje dłonie wcześniej luźno zwisające przy pasie i ułożył jedną
na drugą by objąć je swoimi. Pogłaskał mnie delikatnie cały czas wpatrując się obiekt
tak delikatnie przez siebie obejmowany
-Nie przejmuję –
szepnąłem wyłapując z tej chwili dość romantyczny nastrój. –Chuj mnie on
obchodzi, to ty się dla mnie liczysz – zepsułem moment przekleństwem, za co w
myślach się skarciłem.
-To dla mnie ważne
słowa, Frankie – Gerard podniósł wzrok który mimowolnie wlepiałem w ten sam
punkt, na którym zatrzymało się jego spojrzenie. Nasze dłonie. Po chwili
delikatnie wyplątałem je z jego uścisku i rzuciłem się w ramiona chłopaka. Schowałem
twarz w materiale jego koszulki i zacisnąłem powieki. Wydaje mi się, że Gee był
zadowolony tym, jak to wszystko się potoczyło. Mogłem się na niego wypiąć po
zachowaniu jego brata. Mogłem stwierdzić, że mnie to przerasta. Zdawało mi się,
że Gerard poczuł ulgę. W tym momencie wiedział, że ma moje wsparcie, moją
bliskość i całkowite oddanie. Odsunąłem się lekko stawiając krok w tył na
deskach niewielkiej werandy.
-Zadzwonię w sobotę,
dobrze? – zapytałem z nadzieją, obliczając na poczekaniu, że wtedy miną dwa dni
od pogrzebu i z Wayem powinno już być lepiej. Gdy ochłonie, będę mógł przekazać
mu swoje wsparcie nie narzucając się.
-Chyba, że ja
zadzwonię pierwszy. Musisz o mnie wiedzieć, że jestem strasznie niecierpliwy –
czarnowłosy przyciągnął mnie za biodra do pocałunku, odrywając się jednak po
chwili – U ciebie? – zapytał.
-Co u mnie?
-Czy chcesz mnie do
siebie zaprosić? – mruknął zawstydzony.
-Rodzice… - zasyczałem
przypominając sobie o ich obecności w tym miejscu. Gdyby nie to, pomysł byłby
kuszący.
-Jeszcze nie wiesz, co
z nimi. Może nie będą źli? A ‘kolegę’ chyba wolno ci zaprosić? – czarnowłosy
uśmiechnął się zadziornie. Znajdował się zaledwie kilka centymetrów ode mnie, a
jego głos, przyciszony, lekko zachrypnięty przyprawiał mnie w tym momencie o
dreszcze.
-Wolno mi… -
stwierdziłem bez przekonania.
-No to świetnie!
-Więc… sobota? –
zapytałem niepewnie bawiąc się w tym czasie kosmykiem włosów Gerarda.
-Będzie idealnie. –
chłopak cmoknął mnie jeszcze w policzek po czym podniósł torbę i włożył mi ją w
dłoń. –Trzymaj się.
Gee ostatni raz posłał
mi spojrzenie swych zielonych oczu po czym zniknął za drzwiami domu. Rozprawił
się ze mną szybko, muszę przyznać. Liczyłem na coś więcej, ale najwyraźniej się
przeliczyłem. Głupi Iero. Ale się zobaczymy. Już w sobotę. W moim domu. Jeśli
nadal będę jakiś miał.