poniedziałek, 28 lipca 2014

5. I'm not okay

Zapraszam i zachęcam do komentowania 

***

Następnego dnia udałem się do szkoły o tej godzinie, o której powinienem to zrobić również wczoraj. Przy swojej szafce zastałem Andy’ego. Miał smutną minę i nawet nie chciał spojrzeć mi w oczy. Westchnąłem i zdjąłem słuchawki z uszu.
-Mógłbyś się odsunąć? Blokujesz mi szafkę – powiedziałem lekceważąco na co chłopak przesunął się krok w lewo.
-Jezu, stary. Przepraszam! Nie powinienem się tak zachowywać. To wszystko najwyraźniej mi kurwa nie służy.
-To nikomu nie służy. –wywróciłem oczyma.
-Jesteś zły?
-Nie, Andy. Jestem kurewsko szczęśliwy, że potraktowałeś mnie jak śmiecia i od razu wymieniłeś na kogoś, kto przyda ci się do roboty!
-Mikey? On nawet nie chciał o tym mówić! Od razu po twoim wyjściu zmienił temat. Właśnie. Gerard spierdolił kilka minut później. Co za czub. Nie dziwię się, że nikt się z nim nie zadaje. Pewnie do tego pedał.
Zacisnąłem zęby.
-Mógłbyś z łaski swojej odpierdolić się od Gerarda? Jeśli tak ma wyglądać nasze pojednanie, to ja chyba wytrzymam jeszcze tydzień w samotności.
-Wyluzuj Iero. Nie wiedziałem, że się z typkiem zakumplowałeś. Sorry za pedała i w ogóle.
-Ech, no dobra. Zgoda. – Zamknąłem szafkę i wyciągnąłem ku niemu dłoń. Od razu się rozchmurzył. To właśnie mój przyjaciel Andy. Nie spragniony pieniędzy dupek ale zabawny, nadpobudliwy świr. Takiego go lubię.

Przed pierwszą lekcją porozmawialiśmy jeszcze trochę. Czyli wszystko wróciło do normy. On coś odjebie, ja mu wybaczam. Gdyby nie to, szlajałbym się wszędzie sam .
Dzień zleciał niebywale szybko i nim się zorientowałem, zadzwonił ostatni dzwonek. Usiadłem jeszcze na ławce przed szkołą żeby zjeść kanapkę o której zupełnie zapomniałem. Wtem przysiadł się do mnie nie kto inny jak Mikey.
-Siema stary! –rzucił na powitanie a ja z pełnymi ustami uśmiechnąłem się do niego.
-Idę po paru znajomych a potem lecimy na miasto. Przyłączysz się?
-Wiesz, chyba nie mam czasu… - odpowiedziałem bez namysłu. Nie chciałem dzisiaj pić a jestem pewien, że to zamierzali robić.
-Znajomi chodzą do tej samej szkoły co Gee a to kawał stąd. Myślałem, że będę mieć towarzystwo na drogę ale jak nie to nie. – prychnął po czym wstał i gdy miał już sobie iść krzyknąłem za nim.
-Okej, pójdę z tobą. Znaj łaskę pana! – uśmiechnąłem się do niego a ten zadowolony trzasnął mnie ręką w plecy kilka razy, jak to zapewne według niego powinni robić kumple.

-Zatem w drogę – powiedział po czym ruszyliśmy. 

***
To był impuls, szybka zmiana decyzji. Co ją spowodowało? Zdjąłem z uszu słuchawki i rozejrzałem się po korytarzu. Szkoła to jak każda inna.
-Lecę do gimnastycznej, poczekaj tu na mnie – powiedział Mikey i zniknął mi z oczu. Była  przerwa. Z klas zaczęły wychodzić tłumy nastolatków przekrzykujących się nawzajem i obrzucających sprośnymi żartami. Podbiegłem natychmiast do ławeczki znajdującej się przy szafkach. Usiadłem i postanowiłem, że tutaj przeczekam ten przemarsz bydła. Nagle tuż obok mnie, bardzo powoli i ledwo zauważalnie przeszedł Gerard. Bez namysłu złapałem go za rękaw i przyciągnąłem tak gwałtownie, że prawie na mnie upadł.
-Oh Frank. – odparł zaskoczony. –Co ty tu robisz? – zapytał.
-Przyszedłem z twoim bratem po jakiś tam jego kumpli. Kończysz lekcje?
-Za godzinę… - odparł czarnowłosy i spuścił wzrok. Znowu się zamknął. Siedzieliśmy w milczeniu a tabuny młodych ludzi nadal przewijały się kilka centymetrów od naszych stóp. Nie. Nie chcę żeby tak było. Zaraz zadzwoni kolejny dzwonek i on zniknie a ja nawet nie zamienię z nim kilku wartościowych zdań. Wiem, że go na to stać ale za chuja nie rozumiem, czego się teraz boi.
-Wracając do wczorajszego dnia. Naprawdę spodobał mi się twój szkic. Masz go przy sobie?
Gerard rozpromienił się nagle. Sztuka. To temat przełamujący lody!
-Pewnie, czekaj tylko znajdę szkicownik – powiedział uśmiechnięty i zaczął grzebać w torbie. – Oto i on. – podał mi plik papieru i czekał na reakcję z mojej strony. Przyjrzałem się ponownie własnemu portretowi po czym przełożyłem kartkę by obejrzeć inne prace. Szkice ludzi, architektury, komiksowych bohaterów.. rozpoznałem Wolverina i Flasha. Były tam chyba też autorskie pomysły, bo znam się na komiksach a kilku nie kojarzyłem.
-I jak? – zapytał czarnowłosy. Spojrzałem na niego i aż uśmiechnąłem się widząc przejęcie na jego twarzy.
-Są świetne! Masz niebywały talent, powiedziałem ci to już wczoraj ale… wow. Jestem pod wielkim wrażeniem.
-Zatrzymaj go.
-Hmm?
-Twój portret. Będę mieć czas, żeby zrobić ich więcej… - chłopak odgarnął z oczu włosy i uśmiechnął się uroczo.
-To miłe z twojej strony. –odpowiedziałem uśmiechem i tak po prostu, bez żadnych złych zamiarów przytuliłem się do niego. Był to tak zwany szybki misiek, coś co zazwyczaj robią bliscy przyjaciele na pożegnanie. Tyle, że ja nie chciałem się żegnać. Dla mnie był to dopiero początek spotkania.
Puściłem go i z oczami utkwionymi w jego, spokojnie się oddaliłem.
-A to za co? –zapytał lekko zmieszany ale nie zniechęcony.
-Za wszystko. Cieszę się, że cię poznałem.
Siedzieliśmy w milczeniu aż kolejny dzwonek nie rozgonił uczniów po klasach. Zostaliśmy sami w długim, szerokim korytarzu. Szmery umilkły i w całej szkole zaczęły się lekcje.
-Nie idziesz? – zapytałem widząc jak czarnowłosy waha się między wstaniem a pozostaniem na miejscu.
-Wolałbym nie. – uśmiechnął się zadziornie i zobaczyłem to. Nie był już tylko nieśmiałą wrażliwą istotką która zauroczyła mnie samym swoim sposobem bycia. Jego spojrzenie wcześniej niewinne, teraz jakby czegoś wymagało. Wymagało czegoś nieprzyzwoitego. Nagle przeszedł mnie dreszcz. Wstałem i oparłem się ręką o szafki naprzeciwko. Kurwa, nie mogę myśleć w ten sposób. Poczułem, że się pocę.
-Coś się stało? – zapytał poważnie Way. Wiedziałem, że wstał i idzie w moim kierunku. Czy naprawdę, samo jego spojrzenie doprowadziło mnie do takiego stanu? To niedorzeczne.
-Nie mogę… - powiedziałem cicho ale nie kierowałem tych słów do niego. Kierowałem je do siebie. –Nie zrobię tego, co ja sobie myślałem… - kolejne szeptem wypowiedziane słowa skierowane były do mojego ojca, który teraz zapewne siedział za biurkiem w pracy.

Gerard opuścił rękę na moje ramie. Poczułem jej ciężar. Gdy zaczął lekko mnie gładzić zacisnąłem z nerwów zęby. Spojrzałem na niego i ze złością uderzyłem pięścią w szafkę. Way odsunął się ode mnie a ja schowałem twarz w dłoniach i załkałem. Cholera. Łzy pojawiły się w moich oczach i dygotałem jakbym znalazł się po środku Grenlandii w samych majtkach.
-Frankie… - powiedział z troską na co ja zawyłem ciut głośniej. Próbowałem to uciszyć ale kurewsko mi to nie wychodziło. Co się ze mną dzieje?! Czy zaprzeczając własnym uczuciom zawiodę ojca? Ośmieszę się, jeśli to wszystko okaże się tylko jakimś moim głupim wymysłem?
Gerard nadal stał i patrzył na mnie, jak na szaleńca. Nie wiedział jak zareagować. Pewnie nigdy nie spotkał się z kolesiem, który poprzez płacz wytwarza wewnętrzną walkę. Rozsądek i moralne zasady przegrywają a głupie zaślepiające uczucie wychodzi na prowadzenie.
-Wszystko okay?
-NIC NIE JEST OKAY! – krzyknąłem tak, że byłem pewien iż jakiś nauczyciel wybiegnie z pretensją z klasy. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
-Frank… czy jesteś chory? Masz astmę czy coś w tym rodzaju? – zapytał nagle z wielkim przejęciem w głosie. Nie, Gerard. Po prostu mi się podobasz i to doprowadza mnie do jakiejś fiksacji – pomyślałem.
Odetchnąłem kilka razy i spojrzałem przez łzy na chłopaka który tak zamieszał mi w głowie. Znam go dwa dni. Dwa pieprzone dni wystarczyły na to, bym zaczął odwalać takie rzeczy.
-Gee, nie jestem chory – powiedziałem drżącym głosem. –A jeśli tak, to tylko i wyłącznie przez ciebie…

czwartek, 24 lipca 2014

4. What's wrong with me?



 Za dużo od was wymagam... ale (!!!)
mam tyle rozdziałów, że aż głupio się nie podzielić ;) 
Czytajcie, komentujcie i oczekujcie nowego odcinka w przeciągu kilku dni. Właściwie jedyne co mnie powstrzymuje przed dodaniem wszystkiego naraz to problem z wymyślaniem tytułów do rozdziałów, chociaż i tak wychodzą jako tako xD

x Reckless Ghost

***


 Gdy tylko wróciłem do domu od razu udałem się do kuchni by przyrządzić sobie szybki lunch, czyli kanapkę z szynką. Z tym jakże pożywnym daniem udałem się na kanapę i włączyłem telewizor. Nie wiem właściwie po czym odpoczywałem. Do szkoły wszedłem na zaledwie minutę. To by była cała ciężka praca jaką dzisiaj wykonałem. Z drugiej strony nieźle nadenerwowałem się z Andy’m i jestem pewien, że przez te nerwy schudłem jakieś pół kilo. Jest jeszcze trzecia strona. Gerard Way. Chłopak o którym myślę od pierwszego razu, gdy było mi dane spojrzeć w jego oczy. Zaczynam się martwić swoim tokiem myślenia. Wszystkie myśli skierowane ku niemu mają jakiś dziwny, przyjemny oddźwięk. Jakby się nad tym zastanowić, zupełnie tak samo czułem się gdy zacząłem umawiać się z Rebekah. Kurwa. Tak nie może być! Gadanie ojca o moim ‘pedalstwie’ źle zadziałało. Nie w tym kierunku co trzeba. Z niewiadomego powodu chcę, by rodzice byli ze mnie dumni. Dlatego też zrezygnowałem z handlu tym gównem. Nie zrobiłem tego tylko dla siebie, ale też dla nich. Ojciec liczy się z opinią sąsiadów, więc zrobiłem przysługę sobie, rodzicom ale również całemu sąsiedztwu. Brawo, Frank! Możesz być z siebie dumny. To nie zmienia jednak faktu, że spodobał ci się chłopak. 

 Przełączałem kanały między pogodą a sportem. Kanapka zniknęła w ekspresowym tempie więc po pewnym czasie znudziłem się tym nic nie robieniem. Zakłócając nieznośną ciszę wypełniającą dom, zacząłem nucić jakiś stary kawałek. W poniedziałek zaczynam tydzień próbny w sklepie z płytami pana Colemana. To krok w dobrą stronę. Śpiewałem tak sobie cicho, aż w końcu stwierdziłem ‘pieprzyć to’ i zacząłem wydzierać się na całe gardło. W świetnym humorze, z własnym głosem tłumiącym nieprzyzwoite myśli zacząłem rozbierać się na środku korytarza. Z gołym tyłkiem zostawiając ubrania w kupce kilka metrów naprzeciw wejściowych drzwi, poszedłem do łazienki. Odkręciłem wodę i wszedłem pod zimny strumień. Od razu lepiej. Żadnych problemów. Żadnej szkoły, kokainy, wścibskiego ojca czy Gerarda. Umyłem całe ciało i usiadłem na białych kafelkach wewnątrz kabiny. Woda leciała na moją głowę a mokre, czarne przydługie włosy opadały na twarz. Wyprostowałem nogi i znowu zacząłem o tym myśleć. Naprawdę chcę wyrzucić z głowy tego charyzmatycznego, artystycznego człowieka? Chłopaka który nie znając mnie, uwierzył i pokazał uznanie dla moich czynów. Zrobił coś, na co nie stać mojego ojca. Czy powinienem o tym zapomnieć tylko dlatego, że podejrzewam jakieś głębsze uczucie do niego? Nie jestem do końca pewien, czy jest to coś głębokiego czy może jedynie zauroczenie albo pożądanie. Gerard jest chłopakiem! Ja natomiast heteroseksualnym zagubionym debilem. To, że ja mam szczątkowe uczucia wobec niego nie oznacza wcale, że on jest mną zainteresowany. Jest dziwakiem, outsiderem i wrażliwym artystą ale czy to od razu oznacza, że jest również gejem? Dodałem do siebie jego cechy i taki jest tego rezultat. To samo zrobił mój ojciec, jego znajomi i zapewne również moi. Nie mam wielu przyjaciół. Jaka może być tego przyczyna? Hmm… może myślą, że przy pierwszej lepszej okazji będę próbował ich zerżnąć?! 

Próbowałem wyprzeć myśli o Wayu ale w tym momencie zrobiłem coś zupełnie odwrotnego. Tak to już kurwa bywa! Zaczęło mi się robić zimno ale nadal siedziałem nagi pod tym cholernym prysznicem. Między moimi nogami spoczywał lekko pobudzony członek. Cholera. Czy podnieciłem się myślą o nim? Wstałem nagle i prawie wywinąłem orła na mokrej podłodze. Wyszedłem przytrzymując się ścianki i złapałem za ręcznik. Przykryłem nim dowód mojego zboczenia. Na  nieszczęście rodzice właśnie wrócili. Na posadzce w przedpokoju usłyszałem stukanie obcasów mamy. Ojciec pewnie parkował auto w garażu. Cholera, ubrania są na…
 -Frank!
-Tak mamusiu? –powiedziałem trzęsącym głosem przykładając twarz do drzwi. Zachowuję się jak dzieciak który nabroił a moją zbrodnią jest tylko… właśnie. Co?! Erekcja? W tym momencie mój penis stał już na baczność i nawet ręcznik nie był w stanie tego ukryć. Cały czas podświadomie myślałem o Gerardzie o całej tej chorej sytuacji ale w szczególności o jego oczach, uśmiechu o tym pieprzonym spotkaniu.
-Mamusiu? – obcasy zaczęły stukać coraz głośniej. Stanęła tuż za drzwiami. –Frank, coś ty zrobił? Mówisz tak do mnie tylko gdy coś nabroisz. Masz coś na sumieniu, prawda?
Nie odpowiedziałem.
-W każdym razie, kładę pod drzwiami twoje ubrania. Jestem pewna że ci się przydadzą. 

Odeszła a ja odetchnąłem z ulgą. To będzie cholernie niezręczne. Usiadłem gołym tyłkiem na ziemi i ulżyłem sobie. Inaczej nie mógłbym nawet wychylić się z łazienki po ubranie. Umyłem ręce a potem przy okazji zęby, uspokoiłem się trochę i sięgnąłem po ubranie. Włożyłem podkoszulek z Misfits, ciemne spodnie, bieliznę. Wszystko na swoje miejsce, wszystko tak, by ukryć zbrodnię. 




wtorek, 15 lipca 2014

3. Cigarettes, beer and sketches



Następny rozdział pojawi się, kiedy zobaczę pod postem 3 komentarze :v (a jest on gotowy więc może wstawię nawet jutro... ;p) 

***
-Może usiądziemy? – uśmiechnąłem się i wskazałem ręką na wolny stolik gdzieś z boku. Gerard wzruszył ramionami i po chwili siedzieliśmy już we czwórkę racząc się tanim piwem.
-Chuck mówił, że Nolan ma lepszy towar i dzisiaj go dostarczy. – powiedział Andy odkładając pusty kufel na blat.
-Lepszy towar mówisz… pójdzie w obieg? – nie zwracałem uwagi na Wayów chociaż widocznie zainteresowali się rozmową.
-Obieg? – Andy zaśmiał się – To nasza działka za pomoc. Powiedziałem Nolanowi, że tym razem koka zastąpi hajs.
-Zwariowałeś?!  - wykrzyknąłem nagle strasząc samego siebie. Zamknąłem oczy i odetchnąłem. –Potrzebuję kasy jełopie, nie kolejnej nocy na haju!
-Wyluzuj, to tylko jeden raz!
-Jeden raz?! Już kiedyś odwinąłeś podobny numer i obiecałeś, że to się nie powtórzy!
-Wyluzuj… jeśli nie chcesz, chłopaki mogą przyjąć twoją działkę. Prawda?
Starszy Way milczał w osłupieniu a młodszy ni to z wesołością, ni z zakłopotaniem chichotał patrząc w swój kufel.
-Nie ma sprawy, Andy. Ale nie sądzę, że Frank zechce się podzielić. – powiedział nagle Mikey widząc moją naburmuszoną minę.
-Bierzcie. Bierzcie kurwa ile chcecie. Ale mnie w to więcej nie mieszajcie! – zacisnąłem pięści pod stołem. –Kończę z tym. Znajdę normalną pracę i chuj mnie ‘szybka kasa’! – zostawiłem banknot pięciu-dolarowy na stole i wstałem przepraszając po drodze Gerarda który blokował mi przejście. Andy nawet nie wstał, nie próbował mnie namówić. Pewnie już obmawiali to z Mikey’im. Będzie mieć nowego kolegę po fachu. Cholera. Mam dość tego gówna ale kumpla nie chcę stracić. Wyszedłem z baru. Po chwili zatrzymałem się przy jakimś budynku i oparłem o ceglaną ścianę. Z nerwów zacząłem przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu fajek, zapominając, że ich z domu także nie zabrałem.
-Tego szukasz? – odezwał się nagle znajomy głos wyrywając mnie z rozmyślań dotyczących przyszłości.
Spojrzałem przed siebie i ujrzałem Gerarda wyciągającego paczkę papierosów. Uśmiechał się nieśmiało i czekał na moją reakcję. Ja jak debil stałem z rozdziawioną gębą i patrzyłem się na niego. O czym to ja…
-Dzięki – wydukałem biorąc jedną fajkę od znajomego. –Masz ogień?
Way podał mi zapalniczkę.
-Mój brat to kretyn – powiedział odbierając swoją własność.
-Tak samo jak mój przyjaciel – westchnąłem. To prawda, w głowie mu tylko kasa, dragi i upijanie się do nieprzytomności. –Widzę, że ty taki nie jesteś.
-Nie – zaśmiał się uroczo. – Ja jestem tym dziwnym bratem który trzyma się na uboczu.
-Więc nie jestem sam. –wzruszyłem ramionami. Nagle oboje zaczęliśmy się śmiać. W tej chwili czułem, że się rozumiemy. Spojrzałem mu w oczy, lekko przykryte pasemkami ciemnych włosów mając wielką ochotę, by odgarnąć je i odkryć w stu procentach to, co kryje się w jego spojrzeniu. Zaraz. Co?!
-Gdzie się wybierasz, Frank?
-Właściwie, to nawet nie mam pomysłu… stąd do mnie jest pół godziny drogi. Chyba pójdę do domu… - spojrzałem na chłopaka który zastanawiał się nad czymś. Odezwał się nagle podekscytowany.
-Wiesz co? Dwie ulice dalej znajduje się urocza kawiarenka. Często tam chodzę żeby rysować i pić pyszną kawę którą serwują. Może chciałbyś tam ze mną pójść?
-Mmm, kawa. Czytasz mi w myślach, wiesz?
-Cieszę się. – Gerard uśmiechnął się przyjacielsko i ruszyliśmy. Szedłem zdając się na Gerarda, który znał drogę na pamięć.
-Ty nie zapalisz? – spytałem wydychając gęsty dym.
-Ograniczam.
-Dla zdrowia?
-Właściwie, to testuję swoją wytrzymałość. –skwitował czarnowłosy.
-Więc pozbywasz się fajek na prawo i lewo, kiedy tylko nadarzy się okazja? – uśmiechnąłem się wsłuchując w własny żart.
-Coś w tym rodzaju. –odpowiedział chłopak z nutką ironii w głosie. Wywaliłem peta i próbowałem nadążyć za chłopakiem.
Chwilę później znaleźliśmy się w przytulnej kawiarence. Była oszczędnie urządzona ale zapraszała do siebie bez dwóch zdań. Od wejścia poczułem zapach świeżej kawy i ciasta. Aż zgłodniałem.
Gdy usiedliśmy Gerard od razu wyjął szkicownik. Podeszła do nas młoda blond kelnerka. Czarnowłosy z obojętnością wymienił swoje zamówienie i po chwili zerknął na mnie, oczekując, że też to zrobię.
-Ja poproszę to samo – odparłem zmieszany. Rzeczywiście, stały z niego bywalec.
-Co będziesz rysować? –zapytałem opierając łokcie o blat.
-Będąc tu zwykle portretuję klientów. Zechciałbyś zostać moim dzisiejszym modelem? –zapytał z nadzieją.
-Jasne – odparłem bez wahania. Chciałbym zobaczyć cząstkę umiejętności Waya, choćby dlatego, że z jego ogólnego opisu i własnych dopowiedzeń zorientowałem się, że jest naprawdę zawziętym artystą i ceni sobie sztukę. Jestem ciekaw, czy talent dorównuje tym aspiracjom. 

Gdy dopijaliśmy kawę a Gerard kończył rysunek byłem zmuszony by patrzeć cały czas wprost na niego. Nie wiem, czy mnie to jakoś zniechęciło. Widok ten o dziwo wcale nie był taki zły. Gee przyciągał do siebie. Przez ten niedługi czas, zdążyłem przyjrzeć się jego oczom. Miały niebywały odcień. Dojrzałem w nich to z jaką pasją pracował. Nad rysunkiem przedstawiającym mnie. Czy powinienem czuć się zaszczycony? Nowy, charyzmatyczny kolega już w pierwszym dniu naszej znajomości wykonuje mój portret. Czy to jest coś osobistego? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Aż do teraz. Po chwili Gerard obrócił szkicownik w moją stronę bym ujrzał skończony rysunek. Był piękny.
-Jejku.. – tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. –Masz wielki talent.
-Dziękuję – Gerard uśmiechnął się po czym schował swoje przybory do torby.
-Więc… -zaczął nagle gdy moje myśli odpływały w jakimś dziwnie artystycznym kierunku – Chcesz znaleźć normalną pracę?
-Tak jakby. Jutro pochodzę po okolicznych sklepach i popytam czy kogoś potrzebują… a co?
-Nie nic, ale zaimponowałeś mi.
-Naprawdę, czym? –spojrzałem z uwagą na chłopaka który w tej chwili przejechał językiem po dolnej wardze. Poczułem dziwny dreszcz.
-Zdecydowałeś się na uczciwe życie. Jesteś młodym człowiekiem i jestem pewien, że nie jeden myślał już o powrocie na właściwą ścieżkę. Oni myśleli a Ty to zrobiłeś. To imponujące.
-Dzięki… - Ten chłopak potrafi podnieść na duchu.
Pożegnaliśmy się gdy Gerard stwierdził, że musi odwiedzić babcię. Opowiedział mi chwilę o tej kobiecie i chyba jest z nią naprawdę mocno związany. Mikey twierdzi, że jego brat jest dziwakiem. Może to dobrze. W gruncie rzeczy, Gerard jest dobrym człowiekiem i wcale nikomu nie wadzi. Jego oryginalność nie budzi wcale odrzucenia. Ten chłopak przyciąga do siebie i mimo iż poznałem go kilka godzin temu, mam wrażenie jakbyśmy znali się już od dawna. 

Udałem się powoli w stronę domu z uśmiechem na twarzy. Rodzice są w pracy do późna więc nie będzie problemu z tym, że wracam kilka godzin przed zakończeniem lekcji. Po drodze postanawiam wstąpić do sklepu z płytami, żeby zobaczyć czy mają album za którym rozglądam się od dłuższego czasu. Przeszukałem wszystkie półki w dziale z ‘rockiem’ ale płyty brak. No trudno. Po chwili mnie olśniło więc podszedłem do kasy.
-Szukacie może  pracowników?

piątek, 4 lipca 2014

2. Give me a shot to remember



 Jeśli ktoś to czyta, to niech da znak życia xd Zapraszam ;)

***

Gdy wstałem następnego ranka i zorientowałem się, że jestem spóźniony na pierwszą lekcję, prawie zleciałem z łóżka. Cholera! Miałem klasówkę z bioli! Ubrałem się szybko w jakieś przetarte jeansy, trampki, koszulkę z logo zespołu i z plecakiem przewieszonym przez ramię wybiegłem z domu.
Zapowiadał się ciężki dzień. Zwłaszcza że nie zdążyłem się umyć i wziąłem tylko jakieś drobne na lunch.  
Gdy dotarłem na miejsce i przekroczyłem próg znienawidzonej placówki natychmiast podbiegł do mnie Andy.
-Stary, wybywamy. – złapał mnie za ramiona i wyciągnął na zewnątrz. Biorąc pod uwagę upał i to, że za 3 minuty powinienem być w klasie, wolałem jednak zostać w środku.
-Wybywamy?
-Tak. Idziemy z jednym moim kumplem do parku. Trzeba korzystać z ładnej pogody! – teatralnie wskazał rękoma na słońce które już od wczesnych godzin nieźle przygrzewało.
-Znam tego kumpla? – zapytałem wyraźnie zniechęcony okolicznościami.
-Mikey z przeciwległej klasy.
-Ah.. – westchnąłem gdy zaczął mnie prowadzić za szkołę gdzie znajdowało się boisko. Wyszliśmy tylnym przejściem i wkroczyliśmy na prostą drogę prowadzącą do parku miejskiego. Świetne miejsce na wagary, powaga.
-Mikey mówił, że weźmie brata. To taki nieśmiały typek z innej budy. Często szlajają się razem z racji tego, że starszego Waya nikt raczej nie lubi.
-To ciekawe… - powiedziałem patrząc przed siebie i właściwie olewając słowa przyjaciela. Matka mnie zabije a ojciec pozostanie w przekonaniu, że jestem nic nie warty. Tak właśnie skończą się te wagary.
-Słuchasz mnie Iero? – zapytał wyraźnie oburzony.
-Tak. Mikey i jego brat którego nikt nie lubi. Można wiedzieć czemu? – wszedłem w temat by nie irytować Andy’ego bardziej. A on naprawdę szybko się denerwuje.
-Nie wiem jak ma na imię ale Mikey opowiadał o nim sporo podczas ostatniej popijawy. Jest dziwakiem. Artystyczna dusza i te sprawy. Nosi się jak ty i mimo opinii nieśmiałego, czasem nieźle się rozkręca.
-W jakich okolicznościach? – zaciekawił mnie, skubany.
-Jak za dużo wypije – Andy wybuchnął śmiechem i zatrzymał się nagle całkiem poważniejąc. – To on… - popukał mnie w ramię zmuszając bym spojrzał w lewo. Zalesioną alejką szło dwóch kolesi. Blondyn z okularami i idący kilka kroków za nim czarnowłosy. Sądząc po strojach, ten drugi był bratem ‘dziwakiem’ a pierwszy to zapewne Mikey. Po chwili podeszli do nas. Andy rzucił się z uściskiem na blondyna dając mi do zrozumienia, że wcale się nie myliłem. Czarnowłosy stał za nim patrząc jak ten wita się z moim przyjacielem.
-Mikey, poznaj Franka. Frank, to jest właśnie Mikey – powiedział rozradowany Andy jak zwykle wymachując rękoma z podekscytowania. Cały on.
-Cześć – podałem blondynowi rękę i gdy ją puścił, mój wzrok skierował się na czarnowłosego stojącego w tym samym miejscu co chwilę temu, kiwającego się zstępując z pięt na palce i tak w kółko. Mruknąłem na co on nie zareagował.
-Gerard! Obudź się! – krzyknął Mikey by wyciągnąć swego brata z jego własnego świata. –To jest Andy a to Frank. Przyszliśmy się z nimi spotkać więc z łaski swojej mógłbyś zacząć zachowywać się jak normalny człowiek!
Spojrzałem na Gerarda który w jednej chwili ożywił się i wystawił rękę jako gest przywitania. Uścisnąłem ją i szczerze się uśmiechnąłem. –Miło mi cię poznać – spojrzałem czarnowłosemu w oczy a on, po tym jak odwzajemnił przyjacielski uśmiech, odwrócił szybko wzrok i puścił mnie, jakbym go prądem poraził. Wow, naprawdę jest jakiś aspołeczny. Wydaje się w porządku i dam mu jednak szansę. Możemy stanowić z chłopakami zgraną paczkę. 

-Jaki jest cel tej podróży? –spytałem całą trójkę gdy byliśmy już po drugiej stronie parku a Andy i Mikey właśnie zakończyli dyskusję o tym, który klub w naszej okolicy jest wart odwiedzin.
-Pójdziemy do baru – oznajmił z radością Andy klaszcząc w dłonie i strasząc Gerarda który szedł obok niego. Chłopak aż podskoczył. Nie chcę wiedzieć jak głęboko w tym momencie tkwił w tym tak zwanym ‘swoim świecie’. Musiał być o wiele ciekawszy od naszej trójki. Zrobiło mi się trochę przykro na myśl, że czarnowłosy ma nas kompletnie w dupie. Mikey już pewnie przyzwyczaił się do dziwactw brata, ale mnie to nie da spokoju. Gerard mnie zaintrygował i muszę do niego dotrzeć.
-Nie za wcześnie na picie? – zapytał nagle Gerard, gdy staliśmy na przejściu dla pieszych, kilkadziesiąt metrów od baru.
-Chuck sprzedaje nam alkohol a ty jeszcze na godzinę patrzysz?! Gee, co z tobą? Zwykle napalałeś się na wspomnienie wspólnego picia. – odpowiedział mu brat klepiąc czarnowłosego po plecach.
-Zmieniłem się…
Blondyn prychnął i po chwili wybuchnął śmiechem. –Więc teraz będziesz przykładnym uczniakiem? Stary, zabierałem cię wszędzie żebyś zaczął integrować się z ludźmi! A teraz co? Chcesz to wszystko zaprzepaścić?
Przeszliśmy na drugą stronę milcząc. Patrzyłem na czarnowłosego który widocznie zastanawiał się co odpowiedzieć bratu, który już chyba zapomniał o całym temacie pochłonięty wymianą zdań z Andy’m. Gerard podniósł nagle wzrok i spojrzał na mnie. Szliśmy tak obok siebie przez jakiś czas, aż w końcu stanęliśmy przed wejściem do baru.
-Sally’s. Nasze zbawienie – odetchnął zadowolony Andy i po chwili złapał za klamkę. Weszliśmy do środka. Trzymałem się blisko milczącego w dalszym ciągu Gerarda a chłopaki poszli po trunki.
-Brat się o ciebie troszczy… - wypaliłem nagle wyciągając Waya z rozmyślań.
-Nie potrzebuję tej troski. Chodzę z nim wszędzie bo matka na to nalega. Cała rodzina ma mnie za dziwaka, ale ja po prostu nie potrzebuję ludzi. Mam sztukę, muzykę i to mi wystarcza. Jestem wdzięczny bratu za starania ale powtarzam, nie potrzebuję tego.


Gerard zaskoczył mnie tym nagłym wyznaniem. Zacząłem go w pewnym sensie rozumieć. Był samotny, zupełnie jak ja. Dopiero co go poznałem, ale chcę by ta znajomość przetrwała. Chcę dać mu to, czego według siebie nie potrzebuje, ale w inny sposób niż brat. Chcę by to jemu zaczęło zależeć.