czwartek, 22 października 2015

Hesitant Alien - Part 3

Dobra, zacznijmy od początku.
Przez długi czas na blogu było dość cicho. Po kilku miesiącach problemów technicznych W KOŃCU mogę dodać jakiś rozdział. Ta część opowiadania według mnie jest niedokończona, w głowie miałam jeszcze kilka akapitów, ale.. mamy jeszcze sporo czasu, prawda? Rozdział wrzucam już teraz z obawy przed utratą plików. Od dłuższego czasu nad tym pracowałam, w kółko poprawiając błędy i pisząc, pisząc, pisząc ile tylko mogłam. Ten czas był dla mnie dobry, mam nadzieję, że rozdział dorównał mojemu entuzjazmowi.
W komentarzach zadawajcie pytania, dzielcie się ze mną spostrzeżeniami etc, w końcu ja nie gryzę.. mocno ;)

Zapraszam.

Freak

***

Słońce powoli zachodziło, opatulając taras na tyłach domu Wayów ciepłymi barwami. Mężczyzna, 
wcale nie wyglądający na swoje 31 lat, siedział ze skrzyżowanymi nogami na ławce wyścielonej 
kocem. 
-Kolejna nieprzespana noc. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam - wyszeptał jakby do siebie, wiedząc 
jednak, że Frank uważnie go słucha. 
-Rozmawialiśmy o tym wiele razy, prawda? - chłopak zaciągnął się dymem papierosowym.
-Niby tak, ale...
-Gerard... - Iero spojrzał na wykładowcę, odwracając się uprzednio w jego stronę, po długim czasie 
wpatrywania w leśny krajobraz.  -Za dwa tygodnie wracasz na uczelnię, a jesteś w takim stanie, że prowadzenie wykładów graniczy z cudem. Dasz radę w ogóle wyjść z domu? Stanąć przed studentami po tym, co się wydarzyło?
-A mam jakiś wybór? 
-Oczywiście, że tak. Każdy go ma. Ale ta praca daje pieniądze, tak? A bez pieniędzy za długo nie 
pociągniesz. 
-Masz 17 lat, co możesz o tym wiedzieć? - Gerard skulił się i ukrył twarz w dłoniach. -Przepraszam, 
masz rację. - wyjęczał tonem dziecka, które w końcu zrozumiało, że źle postępuje. 
-Wiem, że ją mam. - chłopak usiadł na odległym końcu ławki, by nie przestraszyć Waya. -Potrzebujesz mojej pomocy. 

***

Od incydentu znad jeziora minęły ponad dwa miesiące. W tym czasie wydarzyło się wiele, lecz 
najistotniejsze, miało miejsce tuż przed zakończeniem roku akademickiego. Kiedy Gerard, prowadzony spojrzeniem Iero, dotarł pod drzwi domu swoich rodziców, zdał sobie sprawę z tego, jaką szopkę właśnie odstawił. Może nie do końca, wtedy jeszcze nie, ale jakaś część jego osoby wyraźnie odczuwała nieprawidłowości w toku swojego rozumowania. Wielkim szczęściem zdawał się być dla niego fakt, że jego rodzice znajdują się teraz w sanatorium, na Florydzie. Z daleka od swojego obłąkanego synalka. - Mężczyzna zaśmiał się szaleńczo, gdy ta myśl nieoczekiwanie wpadła do jego głowy. Zdawało mu się wtedy, że jest naprawdę obłąkany. Szalony. Niezdolny do życia bez pomocy specjalistycznych leków. W rzeczywistości, jedyny aspekt, który upodabniał go do człowieka szalonego, to zbyt wybujała wyobraźnia. 

Pokój Waya nie zmienił się, odkąd ten po raz pierwszy opuścił rodzinny dom. Ubyło jedynie plakatów, które lata temu przyozdabiały ścianę nad łóżkiem. Pomieszczenie to nabrało surowości. Gerard nie raz czuł chłód, przechodząc przez jego próg. Siedząc w nim za dnia, dużo rozmyślał. Zadawał sobie pytania, nie przesadzając, było ich multum. Wszystkie dotyczyły podjętych przez niego decyzji. W gruncie rzeczy wiedział, jak skończy się kilkuletnia nauka na uczelni połączona z wieczornymi zmianami w knajpie, przy barze. Wiedział, co się stanie, gdy raz sięgnie po kieliszek. Pieniędzy szybko zaczęło brakować, długi narastały, a wraz z nimi nieustające poczucie winy. 

Cóż począć, gdy serce łomocze, niemalże łamiąc żebra? Jak stłumić narastający gniew? W  jaki sposób wyeliminować negatywne emocje? Gerard znał odpowiedzi. Ten człowiek, wiedział o życiu 
naprawdę wiele. Tymczasowe ukojenie znaleźć mógł w wielu czynnościach, lecz ta pierwsza myśl, prześladująca go od studenckich czasów, znów zdawała się przesuwać go na tor, prowadzący do autodestrukcji. 

Pierwsze co zrobił, gdy drzwi zamknęły się za  jego plecami, to gruntowne przeszukanie parteru w poszukiwaniu trunków ojca. Donald Way pozbył się jednak wszystkiego z zaleceń lekarza, o czym 
Gerard wyraźnie zapomniał. Mężczyzna przystanął w kuchni, by ochłonąć. Otworzył jedną z szafek, w której natychmiast odnalazł leki nasenne. Z takimi rzeczami trzeba się przespać, jak to mawiają. Tak więc i zrobił młody wykładowca. Wcześniej ściągnął z siebie przemoczone ubrania, o czym prawie zapomniał, gdy myśl o błogim śnie zajęła jego umysł. 

Następnego ranka, Way wcale nie czuł się lepiej. Był otępiały, bolał go kręgosłup i naprawdę chciało mu się do toalety. Po dokładnym wymyciu rąk, wstawił wodę na kawę i nastroił odbiornik radiowy. Odziany jedynie w bokserki drugiej świeżości, przysiadł nad kanapką z serem, przy czym wypełniał jedno z ważniejszych pism na uczelnię. Rutyna, mogłoby się rzec. Coś jednak zakłóciło pozorną monotonię dnia powszedniego. Natrętne pukanie do drzwi unicestwiło plan Gerarda, by nie dać się ponieść emocjom, jakie tkwiły w nim od incydentu. Z dozą agresji, odrzucił pióro na blat stołu kuchennego, po czym skierował ciężkie kroki ku drzwiom. 

-Cześć - chłopak wyciągnął dłoń. 
-Oh, cześć - Gerard począł lustrować przybysza wzrokiem - Frank, prawda?
Przyjął powitalny uścisk, nadal niepewny intencji nastolatka. 
-Tak, Frank Iero. Poznaliśmy się...
-Wiem, gdzie się poznaliśmy. - Way przewrócił teatralnie oczyma. - W czym mogę służyć? -zapytał 
z nutką ironii w głosie. 
-Chciałem się tylko upewnić, że wszystko gra. Nie musi być pan od razu taki opryskliwy. 
-Widzisz Frank, taki ze mnie skurwysyn. 
-Nie śmieszne - chłopak posmutniał. Nie spodziewał się takiej reakcji na swoje przybycie. Cóż, może jednak nie znał wykładowcy tak dobrze, jak mu się wydawało. 
-Coś jeszcze? - Gerard uśmiechnął się, niby przyjaźnie, choć w rzeczywistości nie miał wcale ochoty na przyjmowanie gości. Zwłaszcza takich gości. 
-Nie. Raczej nie. - wzrok nastolatka plątał się gdzieś między bosymi stopami Waya, a jego własnym obuwiem. -Miło mi cię widzieć suchego i bez błota we włosach, Gerard. -Frank starał się z powagą spojrzeć w oczy Waya, jednak zdobył się tylko na to, by przenieść wzrok na jego twarz, a uwagę skupić na ustach. 

Gerard zdawał sobie sprawę z faktu, iż młody Iero próbuje wzbudzić w nim poczucie winy. Bądź co bądź, bez ingerencji z jego strony, Way nadal czekałby na Lindsey. Przemoknięty, zmęczony i zawiedziony.  Na wspomnie kobiety, zacisnął pięść. Nie chciał znów jednak popadać w skrajności. Wyimaginowana piękność nie stanowiła problemu, który od początku, według Gerarda, stanowił on sam. Jednak, jak mawiał, nie ma problemu, którego nie dałoby sie w jakiś sposób rozwiązać. Być może właśnie on, Frank Iero, jest kluczem do całej tej sprawy. Zjawiając się niespodziewanie w środku lasu, uratował wykładowcę przed katarem a w najgorszym wypadku, grypą. Los Gerarda, był dla Iero czymś niewątpliwie ważnym. Przychodząc dzień po incydencie (Gerard począł określać w ten sposób zdarzenie z minionego dnia), okazał zainteresowanie wykładowcą. Dlaczego by tego nie wykorzystać? - pomyślał Way, spoglądając w nieodgadniony wyraz twarzy Franka. 

-Wybacz. 
-Uhm? 
-Miałem wczoraj niewielkie załamanie. Może nie byłem też do końca trzeźwy. - Gerard skłamał, czego następstwem był nerwowy śmiech. Wychwycił spojrzenie Franka, nadając swoim zwierzeniom autentyczności. 
-Aha - Iero wyraźnie zaczął się nad czymś zastanawiać. -W każdym razie, fajnie, że jakoś pomogłem. 
-Oj, pomogłeś. -Way sprzedał młodzikowi jeden ze swoich firmowych uśmiechów. -Wejdziesz na kawę? - dodał. 
-Nie pijam. 
-Soda? 
Iero przytaknął, po czym oboje weszli do środka. 



*** 


Według pani Iero najlepszą karą za naganne zachowanie, było odesłanie syna do kuchni. Frank znajdował się poza domem przez jakąś godzinę. W tym czasie atmosfera, ciężka i cuchnąca, jakoby była realnym bytem, zdążyła już ulecieć przez uchylone okna w salonie. Pani domu właśnie przyrządzała kurczaka, kiedy jej syn ukradkiem przedostał się do kuchni, by przysiąść na krześle, tuż za nią. Chłopak ściągnął przemoczone, nadające się już tylko do wyrzucenia trampki po czym odrzucił je na bok. Wylądowały koło miski na kocią karmę. Równie przemoczoną bluza poleciała na sąsiednie siedzenie. Frank założył nogę na nogę i począł dokładnie lustrować swoje skarpetki. Pani Iero zachowała względną obojętność wobec syna. Oboje pozostawali w milczeniu, gdy kobieta doprawiała mięso mieszanką ziół. Najwyraźniej nie miała nic do powiedzenia. 
-Zachowałem się jak szczeniak - Frank skierował wzrok ku matce - Przepraszam. -wyklepał tonem udającym skruchę. 
-Podaj mi sól - kobieta wyciągnęła dłoń, czekając aż znajdzie się w niej solniczka. Nawet się nie odwróciła. Frank wykonał polecenie. Oparł się o blat i skrzyżował ręce na piersi. 
-Dlaczego się tak zachowujesz? Przeprosiłem, tak? Wlep mi już tą karę i pozwól chwilę odetchnąć. Boże, ty zawsze doprowadzasz mnie do szału tym, że po prostu jesteś. Kurwa, no...
-Oho, i teraz pokazujesz swoją prawdziwą twarz! - kobieta zmierzyła syna chłodnym spojrzeniem. -Przebierz się a potem do obierania ziemniaków. Twoje przeprosiny nic dla mnie nie znaczą. - odrzuciła ścierkę wcześniej dzierżoną w dłoni, na blat. -  Idź już, smarkaczu. 

Późnym popołudniem, Frank znów został wrobiony w kuchenną robotę. Umył porządnie talerze po obiedzie zjedzonym wspólnie z matką. Iero często przeklinał ojca za to, jak często wyjeżdżał w delegacje. Przebywanie pod jednym dachem, sam na sam z matką, zwiastowało nadejście burzowych chmur. Było tak za każdym razem i Frank wcale nie czuł już żalu na myśl o gorzkich słowach wypowiedzianych w jego kierunku. Szczerze mówiąc, sam często posuwał się do niecenzuralnych określeń. Ostre wymiany zdań zwykle kończyły się, gdy pan Iero parkował swoje volvo na podjeździe. Rodzina znów była w komplecie, udając szczęście. Nikt jednak, prócz pana domu, nie wierzył w to złudne uczucie. Czasami, Frank pozostawiony sam sobie, w czasie gdy jego matka chodziła na cotygodniowe spotkania w gronie przyjaciółek, wypłakiwał swe sarnie oczy w poduszkę, żałując tego, w jakiej sytuacji się znalazł. Mimo wszystko, chłopak jest wrażliwą osobą, podatną na przykrości wyrządzane mu przez matkę. Wmawiał sobie, że zawsze mógł znaleźć się w gorszej sytuacji, ale czasem nawet i to nie pomagało. Nie chodziło już nawet o kształt wypowiedzianych słów, o siłę rękoczynów czy też kary i szlabany, jakie otrzymywał prawie codziennie. Iero nie rozdrabniał się nad poszczególnymi zdarzeniami, bolał go ogół sytuacji. Tym razem jednak zdarzenie albo raczej incydent, pozostał w pamięci nastolatka na długi czas. W przeciwieństwie do sytuacji rodzinnej, w kwestii Gerarda chłopak był piekielnie drobiazgowy. 

Spoglądając na wykładowce, każdego kolejnego dnia, zdawał się już rozpoznawać, gdy ten wkładał tą samą koszulę kilka dni pod rząd. Wiedział, gdy mężczyzna rozpoczynał nową paczkę papierosów, nie mył włosów od tygodnia, czy też zaopatrzał się w kolejną parę butów. Iero zwracał uwagę na każdy szczegół, choć wmawiał sobie, że cielesność Waya wcale go nie interesuje. Czyżby sam siebie oszukiwał? 

Znów wrócił do momentu, w którym odnalazł Waya pośród drzew. Wydawał mu się wtedy bezbronny, kruchy i słaby. Tego dnia Iero zobaczył w wykładowcy dziecko, które samotnie wybrało się na pieszą wędrówkę, w poszukiwaniu skarbów. Zawiedziony brakiem rezultatów, Way pozostał w miejscu, pogrążony w rozpaczy. Było w tym jednak coś więcej i Frank doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Gerard miał obsesje na punkcie zjawisk paranormalnych, a w szczególności tych, których źródło znajdowało się w kosmosie. Obcy zawsze fascynowali mężczyznę, już od maleńkości, czego Iero jeszcze nie mógł wiedzieć. Jedna z fantazji nastolatka, dotyczących Gerarda, polegała na zwykłej rozmowie, bowiem Frank, zafascynowany jego osobą, zapragnął poznać wszystkie szczegóły z jego życia.. Któż by przypuszczał, że znajdzie się człowiek, mający większą obsesję na jakimś punkcie, niż Gerard Way? Zbiegiem okoliczności, i zabawnym trafem, obiektem owej obsesji był właśnie wspomniany mężczyzna. 

Późnym wieczorem Frank rozpoznał u siebie objawy przeziębienia. Skutkowało to wizytą u lekarza, na którą został umówiony przez matkę. Przynajmniej nie muszę iść jutro do szkoły - pomyślał, szczotkując zęby. Spojrzał w lustrzane odbicie, czekając aż ten drugi Frank się poruszy. Chłopak jedynie mrugnął, naśladując swój pierwowzór.

-Następnym razem coś się stanie - pomrugał jeszcze parę razy uśmiechając się do siebie - Stanie się, chłopie. Ja to wiem i ty to wiesz. 
Nastolatek wyszedł z łazienki i pomaszerował w stronę salonu. Wyciągnął zza kanapy butelkę gazowanego napoju. Zaczął poważnie rozważać zrobienie alkoholowego drinka. Przykucnął obok przeszklonej szafki i wyjął z niej kieliszek. Obejrzał go dogłębnie, po czym odłożył na miejsce. Nie tym razem. 

Po chwili namysłu sięgnął po książkę telefoniczną i wraz z nią udał się do swojego pokoju. Przejrzał sekcję nazwisk zaczynających się na literę 'W'. Naprawdę, bardzo, ale to bardzo miał ochotę zadzwonić do Gerarda, chociażby po to, by zapytać, co u niego słychać. Miałby idealną wymówkę - ich popołudniowe spotkanie. Jednak gdy spojrzał na zegar, ze smutkiem zdał sobie sprawę z późnej godziny. Telefon musi poczekać do rana. O ile nie stchórzę - pomyślał Frank. 

Tak oto dochodzimy do momentu, w którym chłopak, zbudzony rześkim, porannym powietrzem, decyduje, że spotka się z Gerardem - osobiście. Gdy znalazł już sposobność, odwaga przyszła sama. Wystarczyło tylko przejść na drugą stronę ulicy. Plan był prosty. Zachęcić do siebie mężczyznę, otworzyć ramiona i sprawić, by ten zechciał spędzać z nim każdy wieczór, przy butelce dobrego wina.- gdyby tylko wiedział o alkoholowym problemie Gerarda. 

Z przychodni, gdzie przyjmuje lekarz Franka, chłopak musiał wrócić sam. Matkę gonił czas, praca sama się nie wykona. Przejechał parę przystanków i wysiadł przy Quebec St. Stamtąd dotarł już na piechotę. Krocząc powolnie ścieżką prowadzącą na ganek domu Wayów, Iero instynktownie poprawił fryzurę. Czerwcowe słońce od wczesnych godzin przygrzewało, sprawiając, że wykończony przeziębieniem umysł Franka pracował na maksymalnie zwolnionych obrotach. Przycupnął na rogu krzesełka będącego częścią taniego zestawu wypoczynkowego i pochylił się ciężko dysząc. Miał nadzieję, że Gerard nie znajduje się w pomieszczeniu, którego okna wychodzą na front domu. Musiałby się tłumaczyć, a tego nienawidzi całym sercem. W końcu zebrał się na odwagę i zapukał do drzwi. Po chwili w wejściu pojawił się Gerard. Pierwsze co przykuło uwagę Franka, to niemal całkowita nagość mężczyzny. Miał na sobie jedynie bieliznę, która pokracznie wisiała na jego biodrach. Bokserki, zawiązane sznurkiem wokół pasa na supeł, były wyraźnie za duże, choć mężczyzna i tak nie wyglądał na takiego, który nosi małe rozmiary. 

-Cześć - chłopak wyciągnął dłoń. 


*** 


Iero podążył za wykładowcą, rozglądając się po części domu, w której się znajdowali. Widać było, że jest zamieszkiwany przez starsze małżeństwo. Papiloty piętrzyły się na kominku i parapetach. Kanapę w salonie przyozdabiały poduszki, obszyte kwiatowym wzorem. Frank przystanął na moment spoglądając tam, skąd przyszli. Promienie słońca wpadały przez okno w salonie. Zegar monotonnie tykał odliczając kolejne sekundy. Na stoliku , przyozdobionym wzorzystymi serwetkami, stało kilka ramek ze zdjęciami. Z niewielkiego dystansu, Iero obserwował scenę z życia Wayów, zatrzymaną w czasie na jednej z fotografii. Dwójka roześmianych dzieciaków z dumą wskazywała na fort wykonany z poduszek i kocy. Zza prowizorycznego wejścia wychylał się mężczyzna - z uśmiechem wpatrywał się w obiektyw. Frank bez namysłu stwierdził, że jeden z dzieciaków to Gerard, mężczynę uznał za jego ojca, lecz drugi chłopiec pozostał dla niego tajemnicą. Rzucił to w cholerę, gdy zorientował się, że Way zniknął z jego pola widzenia. 

Gerard zajrzał do wnętrza lodówki - Gdzie się podziały te wszystkie puszki z colą? - wymamrotał do siebie. Frank usadowił się na krześle. Po przeciwległej stronie stołu piętrzyły się dokumenty, oraz resztki śniadania Waya. 
-Starczy woda, dzięki - chłopak odezwał się, spoglądając nieśmiało w stronę Gerarda. Aura, która go otaczała, była wręcz onieśmielająca. 
-Nie, nie. - wykładowca zaczął niecierpliwie uderzać nagą stopą w posadzkę. - gdzieś tu jest. Jak nie cola, to może sprite. Poczekaj no chwilę. 
Dwa monologi Waya i trzy senne ziewnięcia Iero później, sprawy w końcu przybrały właściwy obrót. Wykładowca namówił młodego chłopaka na kawę z mlekiem, przyrządził napój - dwie kostki cukru, pół na pół - i podał mu go, z uśmiechem. 
-Mam nadzieję, że ci zasmakuje. 
-No nie wiem... - Iero skrzywił się, mieszając kawę smukłą, elegancką łyżeczką. -Mama kiedyś mi dała na spróbowanie i w sumie nie była taka zła - chłopak upił odrobinkę - ale kiedy sam próbowałem zrobić coś podobnego, w imię nauki, miałem ważny sprawdzian następnego dnia, nie mogłem przecież zasnąć, no, mówiąc prosto i zwięźle, smakowało jak szczyny. 

Lekki uśmieszek nie schodził z ust Waya, gdy ten wysłuchiwał opowieści swojego gościa. Bystre spojrzenie zielonkawych oczu, nachodziło chłopca za każdym razem, gdy ten kierował swój wzrok, na ich właściciela. Po krótkiej chwili grobowego milczenia, Gerard zaczął realizować swój plan. Nie było w tym żadnych podtekstów, czy też korzyści materialnych, jakie mogły z owego planu płynąć. - Będziesz moją terapią - pomyślał. Wszystko poszłoby zgodnie z tym, co sobie Way obmyślił, gdyby nie fakt, że Iero okazał się naprawdę sympatycznym dzieciakiem. Po dłuższej wymianie zdań,Gerard wrócił do uzupełniania luk w dokumentach. Frank z zaciekawieniem zaczął wypytywać o pracę Waya, doskonale wiedząc, czym mężczyzna się zajmuje. 

-To ty! - Iero wykrzyknął entuzjastycznie - Masz może chusteczki? - chłopak złapał za mokry nos. 
-Możesz wziąć papier toaletowy, jeśli chcesz. Chusteczki wyszły. - mężczyzna zaprowadził licealistę pod drzwi łazienki. - Wracając do tematu... 
Frank wysmarkał nos. Kulka papieru wylądowała w sedesie. 
-Wracając do tematu, to ty! - Iero zaśmiał się radośnie. -Jesteś tym gościem z uniwerku. 
-Którym gościem, Frank? Spotkaliśmy się już wcześniej? 
-Nie. To znaczy, tak. W każdym razie, nie przedstawiono nas sobie. Byłem na uczelni z klasą i trochę się zgubiłem. Pół godziny przesiedziałem na twoim wykładzie. 
-Kiedy to było? - Way zainteresował się wyznaniem Franka. Gdy skojarzył fakty, ściągnął brwi i zacisnął usta w cienką linię. 
-To było dość dawno - chłopak odpowiedział niepewnie - Coś się stało? 
-Nie, skądże- mężczyzna prychnął, po czym wstał, by po chwili wrócić z paczką papierosów  i zapalniczką. - W co ty ze mną grasz, młody? - odpalił papierosa, odchylił głowę i ostentacyjnie wypuścił dym ze swoich płuc. Wyglądał  jak glina, ze starych filmów detektywistycznych, pomijając to, że był prawie całkiem nagi. 
-Co masz namyśli? - Frank speszył się odrobinę. 
-Widziałem cię, policzmy, ze dwa, może trzy razy. Nie znalazłeś się w mojej sali przypadkowo... 
Iero westchnął, po czym wyrzucił z siebie wszystko, pomijając to, że odrobinę nagiął rzeczywistość. Owszem, wspomniał o sympatii, jaką darzy wykładowcę. Potwierdził, że pierwszy raz, rzeczywiście był przypadkiem. Z żalem przyznał się do tego, że zakradał się na uczelnię, by słuchać wykładów Waya. Na koniec przeprosił i spuścił wzrok, czekając na reakcję Gerarda. 
-A twoje domniemane grzybobranie? - Way strzepnął popiół do popielniczki. 
-Przypadek. 
-Okłamujesz mnie, Frank?
-Skąd te oskarżenia? Kurwa, nie rozumiem, dlaczego  cię to tak interesuje. 
-Może dlatego, że łazisz za mną od dłuższego czasu, a ja nieświadom niczego, zapraszam cię pod swój dach! 
-Nie krzycz, no. Wszystko co ci powiedziałem, było prawdą. Nie rozumiesz mnie. 
-A co tu rozumieć? - Gerard sięgnął po kolejnego papierosa. 
-Nigdy nie miałem wzoru, autorytetu. Nauczyciele w mojej szkole ssą pałę. Rodzice mają mnie gdzieś, a z komiksowych bohaterów już dawno wyrosłem. Kim miałem się inspirować? 
-Dobra, zacznijmy od tego, że z komiksowych bohaterów się nie wyrasta. Kiedy tę kwestię mamy już za sobą, możemy przejść do sedna sprawy, tak? 
-Tak? 
-Nie bój się. To sprawa między nami, nie będę w to mieszać policji. Poza tym - mężczyzna odchrząknął. - Jeśli już masz mnie za ten swój wzór, to chętnie przygarnę cię pod swoje skrzydła. W końcu tym się zajmuję, prawda? Kształtowaniem młodych umysłów! 
-A ile ty masz w ogóle lat, Gerard? 
-Jestem chwilę po trzydziestce. - Way odparł niechętnie. 
-To niewiele. 
-Bzdury. Dwa razy tyle i będę gryzł piach, albo zdychał na raka płuc. - Gerard zaciągnął się, podkreślając tym wagę swoich słów. 
-Co znaczy, że chcesz mnie wziąć pod swoje skrzydła? - licealista uciął wymijający temat. 
-Tak mi się powiedziało - mężczyzna wzruszył ramionami. - Możemy się czasem spotkać, chyba nie jestem w stanie dać ci od siebie więcej. 
-Umowa stoi. - Na ustach Franka zagościł uśmiech - Mogę fajkę? 

3 komentarze:

  1. Zapomniałam już o tym opowiadaniu, musiałam sobie przeczytać poprzednie rozdziały jeszcze raz. Ten był bardzo dobry :). Frank i Gerard już ze sobą rozmawiają. Podoba mi się wizerunek Gerarda, młodego wykładowcy którzy wierzy w istoty pozaziemskie, z tym się wcześniej nie spotkałam. Mam nadzieję, że niebawem następny rozdział.
    Do następnego! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Boziu ;-; Ja cem więcej ;-; Choruję ostatnio na niedobór fajnych i lekkich opowiadań, spowodowany głównie natłokiem czytania masy literatury stricte do szkoły x_x Czekam na następny rozdzialik! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu dodałaś coś!
    Prawda, mamy dużo czasu, ale jednak miło jest częściej czytać czyjeś opowiadanie niż z częstotliwością raz na kilka miesięcy, prawda?
    Odwołam się do pierwszego komentarza, również musiałam przeczytać sobie poprzednie dwa rozdziały tego opowiadania, bo zapomniałam już trochę , o czym była mowa.
    Rozdział naprawdę fajny i napewno też taki był przed tymi Twoimi 82656392 poprawkami.
    Mam nadzieje, że teraz jedziesz częściej pisać.
    Trzymam kciuki
    Powodzenia i informuj mnie o kolejnych 😊

    OdpowiedzUsuń