Gdy nie pisałam tyle się działo... o jejku. Koncert Gerarda (kolejkowanie od 8 rano, żeby zobaczyć tak ważną dla siebie osobę, jest warte odmarzniętego tyłka, serio) i dużo innych fajnych rzeczy (jak również tych mniej fajnych) Nadal nie pozbierałam się po podróży do Warszawy. Z miejsca pozdrawiam wszystkich, którzy się tam ze mną widzieli - albo po prostu mnie widzieli i wiedzieli, że ja to ja :]
nevermind
co do rozdziału
Tytuł trochę nie pasuje, ale skoro było part 1, to musi być też part 2 heh
W końcu natchnęło mnie do pisania tego szitowego opowiadania
Jeśli komuś się podoba, to super. Sama jestem dość zadowolona z tego rozdziału. Mam nadzieję, że jest jakaś różnica od początku mojej pisaniny. I że to zmiana na lepsze, czy coś.
No okej, bez zbędnego gadania !! Czytajcie i komentujcie - tak, komentarze są ważne
freak xx
***
Wróciłem do domu
okrężną drogą. Dałem sobie czas. Przemyślałem każdą ewentualność. Ojciec był
nieprzewidywalnym człowiekiem. Kto wie, jak zareaguje na moje przybycie?
Zniosę wszystko. Teraz czuję, że będę potrafił
to zrobić. Od momentu, w którym poznałem Gerarda, coś w moim życiu zmieniło się
na lepsze. Po pierwsze, zyskałem przyjaciela. Zyskałem kochanka. Po drugie,
byłem prawie szczęśliwy. To dobre określenie. Na ten moment idealne, bo
przecież w każdej chwili wszystko może się zjebać.
Znajdowałem się
już niedaleko domu. Od rozmyślań rozbolała mnie głowa. Złapałem palcami jednej
dłoni za skronie i zmarszczyłem czoło w niezadowoleniu. Powinienem się
odprężyć. Dalej, Frank. Wdech, wydech. Jesteś odważny. Jesteś człowiekiem bez
strachu. Jesteś cholernym Daredevilem! Tyle, że ty nie oślepłeś na wskutek
jakiegoś wypadku i nie posiadasz nadludzkich zdolności. Jedyne co ci się w tym
momencie przyda, to ślepota. Oj, nie chcesz zobaczyć złości wymalowanej na
twarzy swojego staruszka, młodzieńcze.
Zaśmiałem się.
Moje obawy były
niedorzeczne. Robiłem z igły widły. Zawsze. Cholerny ze mnie paranoik.
Zarzuciłem torbę
na drugie ramię. Po burzy wychodzi słonko, na niebie rozciąga się kolorowa
tęcza i wszystko jest takie piękne! Nie dla mnie. Dziś upał dawał mi się we
znaki. Ból po pierwszym stosunku wrócił ze zdwojoną siłą i ledwo co stawiałem
kroki na rozgrzanym betonie. Żadnych kałuż, wszystkie wyparowały. Nie mam
pojęcia jakim cudem. Zmienność pogody w tym mieście zawsze mnie zadziwiała.
Do tego ciężar,
przerzucany co jakiś czas z ramienia na ramię. Moja kondycja jest kiepska i
takie wędrówki mi nie służą. Wiem o tym, jednak taka opcja była odpowiednia dla
moich przemyśleń, a miałem ich sporo. W ogóle, za dużo myślę. Gdybym raz
odpuścił, nic by się przecież nie stało.
Dotarłem na
swoją ulicę i chwilę później stąpałem już po zarośniętym trawniku przed domem.
Rzuciłem torbę przed drzwiami i siadłem na wycieraczce. Zerknąłem przed siebie.
Nie dostrzegłem żywej duszy, nawet samochodów. Nie usłyszałem żadnych dźwięków
z wyjątkiem tych, wydawanych przez naturę. Na podjeździe nie było auta. Ojciec
pojechał do pracy.
Wejdę do środka.
Jeszcze chwilka – pomyślałem przygryzając wargę. Zimny, znajomy w smaku metal zagruchotał
między moimi zębami. Puściłem przedmiot i westchnąłem. Gerard. Oczywiście, gdy
tylko poczułem kolczyk moje myśli powędrowały ku jego osobie. Kurwa. Mam
nadzieję, że wszystko z nim okay. Jeśli nie pozagryzali się z bratem, spotkam
się z moim chłopakiem w sobotę.
Z tą myślą
wstałem i uśmiechając się otworzyłem drzwi. We wnętrzu panowała martwa cisza.
Zauważyłem trzy pary damskich butów pod wieszakami na kurtki, co znaczy, że
mama nigdzie nie wyszła. Nie wiedziałem, co powinienem w tym momencie zrobić.
Krzyknąć, że wróciłem? Nie. Głupi pomysł. Nie mogłem jednak zamknąć się w swoim
pokoju, bez uprzedzenia kogokolwiek o moim przybyciu.
Kurwa, kurwa,
kurwa.
Radio.
Ktoś włączył
cholerne radio.
Przeszedłem
przez korytarz trzymając się prawej strony i zajrzałem do salonu. Mama leżała
na kanapie. Nie wyglądała najlepiej. Jej ciemne włosy były nieumyte, a widoczna
dla mnie część twarzy blada i pozbawiona grama pudru. Zerknąłem na stolik. Koło
pustej szklanki leżał pasek tabletek. Chyba nasenne. Wśród bałaganu utworzonego
z książek telefonicznych i gazet, leżała nadgryziona kanapka i zużyte
chusteczki.
Wstrzymałem
oddech. Poczułem nagły, ostry ból w klatce piersiowej. Jeśli mama nie była
chora, musiała być jakaś inna przyczyna jej kiepskiego stanu. Co, jeśli szukała
mnie? Co, jeśli zarwała noc wydzwaniając do wszystkich moich znajomych? Nie
mogła jeść? Płakała?
Jestem winien
jej cierpienia.
-Mamo? –
szepnąłem zbliżając się do kanapy.
Nagle, kobieta otworzyła oczy i chwilę później już siedziała. Cofnąłem
się o krok. Po serii zawrotów głowy spowodowanych szybką zmianą pozycji,
stanęła na nogach i ruszyła w moim kierunku.
Wbiłem wzrok w
ziemię, kiedy niespodziewanie zostałem otoczony ramionami matki. Rozpłakała się,
trzymając mnie w objęciach. Jej ciepła dłoń, mocno przylegała do moich pleców.
-Przepraszam…
-szepnąłem w jej ramię. Byłem od niej trochę niższy i w tym momencie zmuszony,
by zaprzestać oddychania. Nie miałem serca informować jej o braku dostępu tlenu
do moich ust czy nosa. Byłem szczęśliwy, że pozbawiłem ją zmartwienia, jakim niewątpliwie
była moja ucieczka. Czułem równocześnie winę, bo doprowadziłem do tej całej
sytuacji. Miałem ochotę sam się rozpłakać, ale musiałem być silny.
Po chwili matka
puściła mnie pozostawiając jedynie dłonie, które w tym momencie spoczywały na
moim ramionach.
-Myślałam, że
cię znaleźli – załkała.
-Kto mnie
znalazł? O czym ty mówisz? – moje ciało przeszedł dreszcz.
-Gdy ojciec
wyjechał, pod dom podjechało sportowe auto. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn. –
podałem rodzicielce opakowanie chusteczek które odnalazłem wzrokiem na regale.
-Pytali o
ciebie. Zauważyłam, że jeden ma broń przy pasku.
-Broń?
-Frank, w coś ty
się wpakował?! – jej ton zmienił się diametralnie. Radość minęła, nadeszła
złość.
-Zaraz, chwila
moment. Zacznij od początku. – usiadłem i spojrzałem na nią uważnie. –Czego
chcieli ode mnie ci ludzie?
-Czarnoskóry
twierdził, że macie niedokończone sprawy i nie wywiązałeś się z jakiejś umowy.
O nie.
-Drugi zaśmiał
się i dodał, że masz tydzień, bo inaczej
wszyscy jesteśmy martwi.
Cholera.
-Frank, on nie
żartował. Powiedz mi natychmiast, co masz wspólnego z organizacją?!
-Z –przełknąłem ślinę. –organizacją?
-Mężczyzna
twierdził, że jesteś jednym z nich. Chodzi o broń? To szajka przestępców?
Rozprowadzacie narkotyki? – jej głos przepełniony był złością. Kręciła się
wkoło, krzyżując ramiona na piersi i mierzyła mnie wzrokiem.
To gorsze niż
wszystko czego się spodziewałem. Jestem teoretycznie martwy.
-Tata wyjechał?
–zmieniłem temat.
-Pokłóciliśmy
się. – mama westchnęła.
-Czy to przeze
mnie? –zacząłem panikować. Całe moje ciało drżało ze strachu a żołądek zacisnął
się w ciasny supeł.
-To teraz nie
jest istotne. Musimy zadzwonić na policję.
-Nie! – wstałem
i złapałem matkę za dłoń sięgającą po telefon. Handlowałem czymś nielegalnym,
jeśli policja tu przyjedzie, to się o tym dowie, jeśli się o tym dowie,
przymkną mnie, tym samym nie pozwalając na ochronę rodziny. Musiałem chronić
swoją rodzinę. Musiałem wrócić do pracy dla organizacji.
-Andy – nagła
myśl sprawiła, że złapałem za słuchawkę i ignorując krzyki matki pobiegłem do
kuchni.
Wykręciłem jego
numer ledwo trafiając w klawisze. Oparłem się o blat i zamknąłem powieki. Jeden
sygnał, drugi, trzeci.
-Halo? – Zaspany
głos zakończył moje oczekiwanie. Odetchnąłem z ulgą i otworzyłem powieki. Mama
stała w wejściu. Wyglądała już na mniej wściekłą, ale chyba nadal miała do mnie
żal. Nie dziwię się. Jej syn okazał się być kryminalistą.
-Wszystko
dobrze? –zapytałem kilka sekund później.
-A u ciebie?!
–chłopak wrzasnął –Byłem wczoraj po towar i usłyszałem jak Dave wspomina coś o
tobie Conorowi. Nie pojawiłeś się. To było podejrzane. Zapytali mnie o co
biega, a ja tylko wzruszyłem ramionami i powiedziałem, że odszedłeś. – Andy się
zaśmiał.
-Jaka była ich
reakcja?
-No wiesz…
-Andy.
Spojrzałem na
postać matki wsłuchującej się w każde moje słowo. Stanąłem przodem do okna, z
dala od jej wzroku i ściszyłem ton.
-Mówili, że
możemy odejść kiedy chcemy, prawda?! – spytałem zrozpaczony.
-Oni mówią różne
rzeczy… -usłyszałem coś jak otwieranie zamka w drzwiach. Po chwili w słuchawce
rozległ się nieznośny szum.
Połączenie
zerwane.
Świetnie.
Wypuściłem z
płuc powietrze, które wstrzymywałem nieświadomie od zakończenia rozmowy
telefonicznej. W tym momencie każdy dźwięk jaki dotąd ignorowałem, trafił do
ośrodka słuchu i przywrócił mnie tym do życia. Nie zmieniając pozycji, czy
nawet kąta nachylenia głowy wyjrzałem przez okno. Słońce dalej nieźle
przygrzewało. Jakiś chłopiec szedł środkiem ulicy ciągnąc za sobą wielkiego
psa. Oboje byli pokryci strzępkami roślin. Zdaję się, że bydle nieznanej mi
rasy wywróciło gówniarza i pociągnęło go przez niewielki odcinek trawnika.
Przed domem Lettermanów pojawił się wóz ekipy sprzątającej. Wysoki, postawny
mężczyzna wyskoczył zza kierownicy, splunął w bok i zajął się wyładowywaniem
sprzętu z bagażnika furgonetki. Kolejna dzika impreza u Cody’ego i Milesa. Ehh.
Nie znoszę typów. Jedyne co im w głowach
to chlanie i obłapianie licealistek chętnie pojawiających się na tego typu
schadzkach, mających je zapewne za jakiś młodzieńczy rytuał. Jeśli raz nie
wylądowałaś w łóżku z obleśnym burakiem z mat-fizu, nie wiesz czym jest
prawdziwe życie, dziewczyno.
Gdzieś w całym tym
bałaganie, gonitwie codziennego życia,
jestem ja. Frank Iero. Pracownik sklepu muzycznego na rogu Burton St,
wagarowicz, domniemany ćpun, choć w rzeczywistości zbawca i bohater tejże
grupy. Do tego wszystkiego jeszcze gej! Jego chłopak, Gerard, odebrał mu
zeszłej nocy dziewictwo a teraz, kiedy młody Iero jest już w domu, dowiaduje
się, że organizacja przestępcza dla której pracuje, chce dla przykładu pozbyć
się jego rodziny! Bądź co bądź, chłopak nie ma lekkiego życia. Ale czy nie on
sam zgotował sobie taki los?
Odwróciłem się
na pięcie powodując, że podłoże pod moimi stopami zasyczało niczym konające
zwierzę. Tak, dokładnie. Poczułem się, jakbym deptał wiewiórkę.
Matka nadal
stała w wejściu, opierając się o framugę. Cienie pod jej wyrażającymi ogromny
smutek oczami, nieświeże włosy, które zdążyła już lekko przeczesać swoimi
długimi palcami i grymas na ustach, którego znaczenia nie potrafiłem odczytać.
Ni to złość, ni to smutek. Może ukrywało się w nim poczucie winy? Miała o co
się obwiniać, nieprawdaż? Jej syn stoczył się niemal na same dno, ciągnąc za
sobą najbliższych. Chciałem przełknąć ślinę lecz w gardle stanęła mi wielka
gula. Ruszyłem przed siebie unikając wzroku matki i gdy mijałem ją w przejściu,
będąc w odległości nie większej niż metr odskoczyłem bojąc się jej dotyku. Nie
chciałem, by cały ten ból znalazł się we mnie. Wierzyłem w to, że za pomocą dłoni
go na mnie przeleje.
Może i jestem
cholernym egoistą, ale muszę pozostać tym silnym, muszę być czujny i myśleć
logicznie, muszę znaleźć wyjście z tej chorej sytuacji.
-Frank…
Zerknąłem przez
ramię.
-Przepraszam.. –
wyłkałem głosem niepodobnym do swojego.
Złapałem za
pasek swojej torby i pociągnąłem ją, przewracając oparte o ścianę parasole,
które upadły na zatęchłe deski z miękkim hukiem.
Walić to.
Niezdarnie
wdrapałem się po schodach i resztkami sił zdjąłem z siebie wczorajsze ubrania. Nie
dbając o higienę, sięgnąłem po świeże jeansy i włożyłem je na majtki (wydaje mi
się, że czyste) które znalazłem gdzieś na podłodze.
Zmieniając
garderobę, starałem się zmienić również nastawienie. Starłem kropelki potu
zbierające się przy skroniach i wykonałem kilka głębokich wdechów. W moim
wnętrzu odbywała się bardzo głośna, huczna zabawa. Głosy odbijające się echem o
czaszkę, przyspieszające coraz to bardziej w niezrozumiałym bełkocie, zaczęły
przyprawiać mnie o mdłości. Równocześnie czułem też spokój. Zewsząd otaczała
mnie cisza. Drobinki kurzu unosiły się jakby zamknięte w klatce, jaką utworzyły
dla nich stróżki słonecznego światła, wpadające do pomieszczenia przez na wpół
zasłonięte żaluzje.
Ciśnienie świszczące w moich uszach i strach
wypełniający całe ciało – nie mogłem tego pominąć, choćbym bardzo chciał.
Musiałem to z siebie wyrzucić, natychmiast, zanim eksploduję.
Przeczołgałem
się do biurka, złapałem za kosz na papiery i zwymiotowałem.
Powinienem
poczuć się wyzwolony od wszelkich zmartwień, czyż nie? Może uzyskam taki efekt,
gdy wypłuczę z ust ohydny smak wymiocin. Przydałoby się również umyć podłogę.
Ścianki kosza na śmierci do którego zwymiotowałem, były zrobione z metalowej
siatki toteż jakaś część ‘moich zmartwień’ wypłynęła na i tak już brudny,
nieodkurzany od tygodnia dywan.
Posprzątałem
bałagan i wpuściłem do pokoju odrobinę świeżego powietrza. Nie mogąc pozbyć się
okropnego zapachu, sięgnąłem po dezodorant mamy i spryskałem cały dywan.
Od momentu w
którym znalazłem się na piętrze, czekałem, aż rodzicielka przyjdzie tu za mną.
Ale nie przyszła, nie wykrzykiwała mojego imienia, nie zapukała do moich drzwi.
Znam ją na tyle, by wiedzieć, że jest wykończona psychicznie. Chyba tylko raz
widziałem ją w podobnym stanie, ale nie rozumiałem wtedy jej zachowania. Była
późna jesień, kilka tygodni wcześniej zmarł dziadek – ojciec mojego ojca. Jako
że z tej strony nie mieliśmy rodziny, a jeśli już, to najbliższa mieszkała w
Kalifornii, pogrzebem zajęła się mama. Mój kochany tatuś, który powinien być w
tym momencie wsparciem dla swojej żony, zaczął coraz częściej zaglądać do
kieliszka. Po całej uroczystości, tak mu już zostało. Mama codziennie zajmowała
się mną, równocześnie doprowadzając do porządku ojca. Przynosiła mu tabletki i
wodę, przykrywała kocem, podawała kolejne flaszki nie chcąc słuchać jego
wrzasków. Aż w końcu powiedziała – dość. Pamiętam, że tata zniknął na kilka
tygodni, a kiedy wrócił, był jak nowy człowiek. Teraz już wiem, że udał się na
odwyk.
Ojciec nie dał
sobie rady z problemami, złamał się, był słaby. Nie mogę popełnić tego samego
błędu, nie mogę zawieźć mamy. Tak naprawdę nie znam przyczyny jego wyjazdu, ale
obawiam się, że to ja nią jestem. Moja ucieczka z obiadu u cioci Meredith. Przysporzyłem
rodzinie problemów nie tylko swoim szczeniackim zachowaniem, wplątałem ich w
swoje własne spory z organizacją. Naraziłem na coś o wiele gorszego niż
alkoholizm czy depresja. Jestem za to odpowiedzialny i jeśli nie będę świadomy
całej sytuacji i wystarczająco twardy, ktoś może zginąć.
Usiadłem przy biurku
i wyrwałem kartkę z jakiegoś zeszytu. Przygryzałem wargę do krwi, spisując
wszystko, co powinienem w tym momencie zrobić. Nie mogłem pominąć żadnego
punktu. To sprawa życia i śmierci.
W całym tym
spisie uwzględniłem Gerarda. Nie mogłem pominąć kogoś tak istotnego, nie. Dziś
odbywa się pogrzeb jego babci, osoby, którą darzył ogromnym uczuciem, której
zawdzięczał zapewne więcej, niż mi powiedział. Takich rzeczy nie da się czasem
ująć w słowa. W sobotę, gdy się spotkamy, będę dla niego największym wsparciem
i zrobię wszystko, by czuł się odrobinę lepiej.
Muszę naprawić
swoje błędy. Sprawić, że moja rodzina będzie na powrót bezpieczna. Jeśli
dokonam tego, zapewnię bezpieczeństwo również jemu. Kto wie, co zrobiliby ci
ludzie, gdyby dowiedzieli się ile Way dla mnie znaczy. Zawsze mógłby być
kolejnym przykładem na to, że im się nie odmawia.
Zapisałem
punkty, według których zamierzam się kierować. Gdybym nagle stracił zdrowy
rozsądek, zawsze będę mieć je pod ręką.
-Iero, debilu.
Jesteś kurwa idiotą, wiesz? –wymamrotałem do siebie dzierżąc w rękach listę. –Żyjesz
kurwa w karykaturalnej, pedalskiej wersji agentów NCIS. –zaśmiałem się cicho.
Chyba już zaczynam wariować.
Pozostałem w
swoim pokoju, aż do pory obiadu. Nie wiem, czy mama zamierzała coś ugotować. To
nie jest istotne. Najwyżej zrobię sobie kanapki.
Zszedłem na dół,
do łazienki i chlusnąłem sobie wodą w twarz. Rozczesałem plączące się kłaki na
głowie i wygładziłem materiał koszulki, by wyglądać w miarę elegancko. Usiadłem
na muszli klozetowej i przeanalizowałem wszystko, co zamierzałem powiedzieć mamie.
Musiałem ją jakoś uspokoić i odwrócić uwagę od tego, że jej życie było niewątpliwie
zagrożone. Nie wiem, czy to dobry plan, ale nie widzę innego rozwiązania.
Gdy wszedłem do
salonu, wszystko wyglądało zupełnie tak, jak wtedy gdy byłem tu poprzednim
razem. Mama leżała skulona na kanapie, najwyraźniej pogrążona w lekkim śnie.
-Mamo, musimy
porozmawiać. – szepnąłem siadając w fotelu. Gdy zaczęła coś mruczeć, próbując
się rozbudzić, spiąłem wszystkie mięśnie w zniecierpliwieniu.
-Tak, synku?
-Dlaczego jesteś
taka spokojna? –zapytałem zaniepokojony.
-Leki nasenne.
Kiedyś zrozumiesz, choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. – kobieta zmusiła
się do siadu, po czym przykryła ramiona kocem.
-Mamo…
Westchnęła.
-Ufam ci,
Frankie. I… oczywiście, że jestem zdenerwowana! Co żeś ty nawywijał… w głowie
mi się to nie mieści. – jej głos był zachrypnięty i cholernie monotonny.
Rzeczywiście, musiała być pod wpływem silnych leków.
-Może zrobię ci
herbaty? – zapytałem, od razu podnosząc się z miejsca.
-Dziękuję synku.
Po kilku
minutach wróciłem z kubkiem gorącego napoju. Dałem jej tym czas na rozbudzenie.
Koniecznym było, żeby rozumiała każde moje słowo.
-O czym chciałeś
porozmawiać?
-Więc… -
odwróciłem się uprzednio podając jej kubek i usiadłem na wygrzanym fotelu. –Załatwię
sprawę z tą całą organizacją i nie musisz się niczym martwić, poważnie.
-Jak? Synku, ci
ludzie brzmieli poważnie, nie sądzę, żebyś był w stanie ich przekonać.
-Wyjaśnię ci
coś. Tak, robiłem złe rzeczy i tak, możesz się o to gniewać. Ale póki czegoś
nie wymyślę, będę musiał do tego wrócić.
-Do czego
dokładnie? – ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to, że się ożywiła. Znów
brzmiała jak moja mama, a nie jak człowiek na łożu śmierci.
-Dostarczałem
różne substancje… nielegalne substancje do ludzi którzy je sprzedawali.
-Narkotyki?
Wiedziałam…
-Nie wiem jak to
się dokładnie nazywa, mają oznaczenia na paczkach i tym kieruję się w rozsyłce.
– westchnąłem. –Skończyłem z tym i dlatego nam grozili.
-Czyli wszystko
wygląda mniej więcej tak, jak to sobie wyobrażałam. – kobieta założyła nogę na
nogę i odstawiła kubek na stolik. –Wiesz, że kiedyś cię za to zamkną? Czy
wychowałam kryminalistę? Czy zasłużyłam sobie na to, by widywać swojego syna
raz na kilka tygodni w jego więziennym uniformie?
-Nie mamo…
-Nie dawałam ci
kieszonkowego? Miałeś za mało? –krzyknęła.
-Nie..
-Więc dlaczego
do kurwy nędzy się w to wszystko wplątywałeś?!
-Wpadłem w złe
towarzystwo i.. tak jakoś…
-Myślałeś o nas,
gdy łaziłeś z tymi paczkami po mieście i dawałeś je jakimś podejrzanym typom?!
-Nie ale..
-Wiedziałeś, że
może dojść do takiej sytuacji?!
-Tak.
Uderzyła dłońmi
w kolana dając upust frustracji.
-Świetnie…
Łzy napłynęły do
moich oczu. Nie chciałem, żeby miała mnie za śmiecia. Nie pójdę do więzienia,
nie zostawię jej!
-Więc nie masz
już syna, tak? –zapytałem znając już doskonale odpowiedź.
-Nie, Frankie.
Mam syna. Mam bardzo mądrego, cwanego syna który niewiarygodnie dobrze kłamie!
I oczywiście, że cię kocham. Nie mogłabym przestać. Sęk w tym, że okropnie mnie
zawiodłeś, synku.
W ekspresowym
tempie znalazłem się na kanapie, tuż obok niej.
-Przepraszam za
wszystkie kłamstwa.
-Co się stało,
to się nie odstanie. –kobieta złapała moją dłoń i schowała ją w swoich,
wypielęgnowanych, ze starannie zrobionym manicurem.
-Czy mogę zrobić
coś, żebyś mi zaufała? Powiedzieć coś prawdziwego?
-Zdałam sobie
sprawę, że nic nie wiem o własnym dziecku, wiesz? –kobieta westchnęła olewając
zupełnie moje błagalne prośby.
-Jestem gejem.
Jej spojrzenie
natychmiast przeniosło się z dłoni, na moją twarz.
-Teraz już coś
wiesz. – uśmiechnąłem się smutno.
Wyrwałem dłoń z
jej uścisku i wstałem.
-Zrozumiem,
jeśli mnie nienawidzisz, ale przynajmniej coś o mnie wiesz. –cofnąłem się o
krok. –Obiecuję, że już nigdy nie zobaczysz ludzi z organizacji i przysięgam,
że będę lepszym synem.
-Frank…
Cofnąłem się tak
daleko, że znalazłem się w przedpokoju.
-Obiecuję. –
włożyłem na nogi tenisówki, nie odrywając wzroku od kanapy. Widziałem tylko, że
rodzicielka ukryła twarz w dłoniach. Nie płakała. Zdaje się, że próbowała
przetworzyć wszystkie informacje, jakie otrzymała. Ta ostatnia zajmie ją na tyle,
że przestanie zamartwiać się organizacją. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Wybiegłem z domu
i udałem się na przystanek. Słońce grzało mniej niż w południe, chłopiec znów
wyszedł na spacer ze swoim psem a wóz ekipy sprzątającej zniknął sprzed domu
Lettermanów.
Za jakiś czas,
pięć przystanków i trzy rozmowy później, spotkam się twarzą w twarz z ludźmi,
którzy zakłócają spokój mojej rodziny i wrócę w ich szeregi, żeby móc dalej ją
chronić. Nazywam się Frank Iero i jestem cholernie popieprzonym nastolatkiem.
Bardzo dobry rozdział, taki długi i dużo się w nim dzieje. Mam nadzieję, że następny pojawi się jak najszybciej, dużo weny ;)
OdpowiedzUsuńWow! Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem, wspaniale opisałaś to wszystko... I tak, Frank jest cholernie popieprzonym nastolatkiem. Jak mógł się wplątać w takie bagno? Ciekawa jestem co będzie się działo w następnym rozdziale i jaka będzie reakcja jego mamy na to, że jej syn jest gejem. Czasem rodzice źle to przyjmują, mam nadzieję, że tu jednak wszystko dobrze się potoczy. :)
OdpowiedzUsuńDuuużoooo weny ci życzę i z niecierpliwością czekam na następny rozdział! ;)
NOWY ROZDZIAŁ!
OdpowiedzUsuńJestem cała w euforii i ekstazie...
Byłam pewna, że to będzie spokojne opowiadanie, że jedynym problemem chłopaków będzie przyznanie się rodzicom, co do odmiennej orientacji. Ale nie, co co ty, musi być coś jeszcze 98765434567 gorszego. No cóż, ja mam tylko wielką nadzieje, że ta 'organizacja' nie rozstrzela Franka przy najbliższej okazji, albo nie porwą Gerarda dla okupu lub jeszcze gorzej. Chyba popadłabym w depresje...
Rozdział naprawdę genialny i długi :3 Myślałam, że jestem niecierpliwym człowiekiem,bo wytrzymałam tak długo.
Szkoda tylko, że w tym rozdziale nie wyjaśniłaś jak zareaguje mama Franka na to, że jest gejem. Będzie mnie teraz cholernie zżerała ciekawość!
No ok, ja się tu już nie rozdrabniam. Życzę Ci mnóstwo weny na kolejne rozdziały i oby dopisała szybko żebyśmy długo nie czekali :D
Powodzenia! /@NikolaLP
Kiedy coś dodasz?
OdpowiedzUsuń