piątek, 26 grudnia 2014

Hesitant Alien - Part 2

Także ten tego... cześć. Dodaję kolejną część w środku nocy - bo mogę. A tak serio, to męczyłam się z tym jakiś czas, przerzucając me wypociny z jednego laptopa na drugi. Nie wiedziałam jak to wyświetlić, więc próbowałam ściągać worda a potem walnęłam facepalma, bo przecież jest jeszcze wordpad. Śmieję się z siebie, wy też możecie się ze mnie śmiać. Tak, to oficjalne pozwolenie. Rżyjcie z głupoty freaka, a potem czytajcie (i komentujcie)
peace


***


Człowiek kierowany dziwnym impulsem, niekontrolowaną potrzebą odkrycia czegoś nowego, mającego swe miejsce w lesie jaki naszkicowała jego wyobraźnia. Mężczyzna który przez całe swoje życie próbował dowieść, iż rzeczy niemożliwe, sprawy wagi międzyplanetarnej (!) mają miejsce tuż pod nosem każdego z nas. Tego dnia, Gerard Arthur Way miał się przekonać, że wszystko w co wierzył, jest prawdą. Czyż to nie wspaniałe uczucie? Mieć w końcu pewność. Ale Gerard czuł coś jeszcze i nie była to ekscytacja. 

Piękna, czarnowłosa kobieta, która anielskim głosem rozbrzmiewającym w jego głowie powtarzała w kółko swe imię, by on, zwykły śmiertelnik przestał zadręczać się tym małym niedopowiedzeniem. Pokazywała mu również obrazy. Tak. Las rozprzestrzeniający się za polną drogą, kilka ulic od domu Wayów. 

Wtedy właśnie młody mężczyzna pierwszy raz od lat nie zabrał ze sobą paczki papierosów. Nałóg zawsze był silniejszy. Coś nieustannie przypominało mu o tym szczególe, zdarzało się nawet, że w połowie drogi do pracy wracał  po paczkę, która zostawała na szafce przy jego łóżku. Zastanawiał się czasem, czy to nie głupota. Przecież mógł wysępić kilka fajek od Stewarta, który uczył w swej klasie naprzeciwko tej przynależącej do Waya. Mógł też kupić nowe, miałby większy zapas, nie musiałby późnymi, zimnymi wieczorami, przyodziany w skórzaną kurtkę chodzić do sklepu znajdującego się w centrum jego dzielnicy. Trzęsącymi się z zimna palcami, łapał wtedy rulonik, by już po chwili wypuścić ze swych płuc kłęby trującego dymu. Gerard był zbyt leniwy i zapominalski by myśleć o takich rzeczach na zapas. Ale papierosy… Nie ważne jak bardzo zmęczony, czy spóźniony był Way, zawsze znalazł sposób by dorwać paczuszkę swoich rakotwórczych ruloników. 

Mężczyzna nie zważał na to, że mokre od potu włosy lepią mu się do twarzy i zasłaniają pole widzenia. Co dziwniejsze, temperatura tego dnia była o wiele niższa, niż zapowiadano. Burzowe, ciemne chmury zbierały się nad Portland zmuszając mieszkańców do pozostawania w domach, ewentualnie zabierania parasoli i płaszczy przeciwdeszczowych, gdy już koniecznie musieli wybrać się do miasta. Każdy tutaj wiedział, że wiosenne ulewy trwają godzinami, woda zalewa ulice i zdarza się również, że wiatr zrywa linie telefoniczne.

Gerard zapomniał o bożym świecie. Rower wrzucił w krzaki, gdy zacinająca się przerzutka doszczętnie zniszczyła jego kruchą psychikę. W tym momencie liczyła się tylko ona – tylko Lindsey. 
Kiedy wiatr zerwał się na dobre, rozwiewając nieokrzesane strąki włosów z twarzy Waya, ten zauważył, że jest już prawie u celu. Uśmiechnął się pod nosem i przyspieszył kroku. Czy to szaleństwo? 

‘Nie, mój drogi. To przeznaczenie’ 

-Lindsey… -Gerard wyszeptał jej imię zawieszając wzrok na staruszku, który wypakowywał właśnie zakupy ze swojego auta. Ten spojrzał z ukosa, rozpoznając dziwaka mieszkającego kilka ulic dalej. Prychnął pod nosem z odrazą, by powrócić do swojego zajęcia. 

Wszystko wokół stało się nagle niesamowicie szare i nierzeczywiste. Jakby świat upodobnił się do obrazu z czarno-białego odbiornika telewizyjnego. Tego dnia puszczano kolejny film science-fiction, ten w którym blondynka w białym kitlu szukała sygnałów z kosmosu. Tak! Na samym końcu przyleciały zielone ludki oddając ziemianom uprowadzonych wcześniej ludzi. Szczęśliwych, nienaruszonych. Donna zawsze wyłączała telewizor o godzinie 22, toteż trzynastoletni Gerard nigdy nie mógł obejrzeć ukochanego filmu do końca. Po za tym jednym razem, kiedy jego matka zasnęła w fotelu, trzymając pilot w dłoni. Chłopiec na paluszkach podszedł do rodzicielki i z precyzją wyjął kawałek plastiku z pomiędzy jej palców. Siedział metr od odbiornika jeszcze kilkanaście minut, aż do napisów końcowych. Muzyka w tle obudziła Donnę, ale nie zastała w pokoju swojego syna. Chłopak szybko biegał. 

Leśna droga zamieniająca się w błotnistą breję nie powstrzymała Gerarda przed dostaniem się nad jezioro. Lindsey nakazała mu przysiąść na kłodzie, jaką przytaszczyli w to miejsce okoliczni rybacy. Obiecała, że się zjawi. Obiecała, że wszystko mu powie. Czym że było to ‘wszystko’? Gerard nie musiał tego wiedzieć, by mieć pewność, że Lindsey udzieli mu informacji jakich pragnął od dawna. Chciałby ją pocałować. Jest piękna, zapewne nawet piękniejsza niż na rysunku, jaki mężczyzna wykonał tego ranka. Gdy deszcz rozpadał się na dobre, Way w końcu dotarł na miejsce. Nie znalazł kłody, toteż przysiadł na mokrej trawie, tuż przy brzegu. Spojrzał w niebo, lecz woda wlewająca się do jego oczu uniemożliwiła mu dojrzenie czegoś nadnaturalnego. 

Żadnych latających spodków, żadnych kolorowych świateł. Jedynie woda przelewająca się z jednego brzegu na drugi, grzmoty, pioruny widziane na horyzoncie – zapewne jeden uderzył już w jakieś drzewo bliżej Bangor. Przemoczony do suchej nitki Way, nadal pozostawał na swoim miejscu oczekując tajemniczej nieznajomej, która pojawiła się znikąd na stronie jego szkicownika. Czy to nie brzmi niedorzecznie? Gerard zmarszczył brwi w zamyśleniu. Zimna woda lejąca się hektolitrami z nieba rozjaśniła umysł czarnowłosego. Logika - zdarzenia które nie trzymają się kupy, kobieta która prawdopodobnie jest jedynie wytworem wyobraźni młodego wykładowcy. To wszystko zdawało się być tak przejrzyste, tak prawdziwe. W jakie szaleństwa potrafimy uwierzyć, gdy  jesteśmy kilka kroków od spełnienia marzeń? Gerard uwierzył we wszystko, co podpowiadał mu jego, do tej pory, niezawodny umysł. Czyżby postradał zmysły? Histeryczny śmiech jaki wydobył się z jego ust, niósł się echem w uszach leśnych zwierząt przez kolejne miesiące. 


*


Mimo, że burza zbierała już pierwsze żniwa Frank nie zamierzał wracać co domu. Matka by go uziemiła i odebrała możliwość śledzenia wykładowcy, jeśli zdecydowałby się wziąć parasol i kontynuować poszukiwania. 

Chłopak zapiął się aż po szyję i zarzucił na głowę kaptur. To powinno wystarczyć, najwyżej się przeziębię – pomyślał zacierając dłonie w łączonej kieszeni bluzy. Trampki z odklejającymi się podeszwami klapały wesoło o płyty chodnika przez które woda przetaczała się aż do kolejnych, wypełnionych już i tak po brzegi studzienek. Iero wiedział, że z profesorem dzieje się coś dziwnego. Nie był tego taki pewien, aż do momentu kiedy napotkał rdzewiejący rower Waya w krzakach. Chłopak domyślał się, że Gerard poszedł dalej pieszo. Raczej nie został na herbatkę u pani Richardson, której dom znajdował się kilka metrów od miejsca spoczynku środka lokomocji, jakim poruszał się uprzednio wykładowca. To nie miałoby sensu. 

Frank był bystrym chłopcem i domyślił się, że Gerard przebywa gdzieś w okolicznym lesie. Wiele razy w trakcie wykładów wspominał o domniemanych zdarzeniach które miały w nim miejsce. 

Dalej była tylko ślepa uliczka, przy której między dwoma posiadłościami można było dostrzec wąską dróżkę wydeptaną przez odwiedzających las mieszkańców. Licealista przebiegł ten dystans brudząc nogawki swoich jeansów błotem. Rozejrzał się dokoła, dostrzegając jedynie drzewa i… jeszcze więcej drzew. Mimo wszystko ruszył przed siebie, albowiem wiedział, że źródło tajemniczej kosmicznej energii, według Gerarda miało znajdować się nad pobliskim jeziorem. Raz kozie śmierć. 
Gdy Iero dostrzegł trzęsące się z zimna, skulone ciało tuż przy brzegu, nie myślał ani chwili dłużej. W kilka sekund znalazł się przy Gerardzie. Miał zamknięte oczy, ale raczej nie był nieprzytomny. Co on tu w ogóle robił? – Miliony pytań kłębiły się w głowie Franka, sprawiając mu niemal  fizyczny ból. Nie znał odpowiedzi na żadne z nich. Dotknął ramienia wykładowcy, by sprawdzić czy zareaguje. Czarnowłosy wzdrygnął się lekko po czym skulił jeszcze bardziej nie dopuszczając nieznajomego do swojej cielesnej powłoki. 
-Lindsey?
Frank odetchnął z ulgą, słysząc głos Waya. 

-Kim jest Lindsey? – licealista zapytał ze szczerym zaciekawieniem. Po za tym, chciał wiedzieć, czy Gerard jest w pełni świadomy tego, co się wokół niego dzieje. 
Nagle czarnowłosy otworzył oczy i gwałtownie obrócił się w stronę Iero. Ten niespiesznie oddalił się od niego, nadal wlepiając zaciekawione spojrzenie w osobę Waya. 

-Nie jest panu zimno? Może pomóc panu wstać?
-Nie, nie wszystko w porządku.
-Leży pan po środku lasu, pada deszcz i próbuje mi pan wmówić, że wszystko jest okay?! – Frank odparł z wyrzutem przekrzykując grzmot. –Tak w ogóle, to jestem Frank. 
-Gerard.
-Co?! – Frank podszedł krok bliżej i schylił się tuż nad ciałem czarnowłosego. 
-Mówię – mężczyzna westchnął – że mam na imię Gerard. 

Nutkę ekscytacji, jaką wzbudził we Franku fakt, że jest z profesorem na Ty, natychmiast zabiła troska o przemoczonego, przestraszonego czymś najwyraźniej mężczyznę. Tak więc licealista wyciągnął ku niemu dłoń. Uśmiechnął się przy tym tak słodko, że Way od razu zerwał się by przyjąć uścisk. Chwilę później stali naprzeciw siebie, nie wiedząc właściwie, jak powinni się w tym momencie zachować. 

-Co tu robiłeś? – Frank zapytał nagle mierząc Gerarda wzrokiem. Mężczyzna był przemoczony, czerwona koszulka kleiła mu się do skóry wraz z trawą na której chwilę wcześniej leżał. Licealista odruchowo strzepnął resztki zielonej rośliny jaka brudziła ubranie jego towarzysza. 
-Czekałem na kogoś. 
-Lindsey? 
-Nie ważne – Way odpowiedział nerwowo, dając po sobie znać, że jest to drażliwy temat. –A co Ty tu robiłeś? 
-Grzybobranie – Iero uśmiechnął się głupkowato. 
-Dzięki za troskę i w ogóle, ale chyba będę się już zbierać. – Way odparł nagle wycofując się znad brzegu. Frank natychmiast do niego dołączył i zaproponował, że odprowadzi czarnowłosego, bowiem nagle (!) zdał sobie sprawę, że ten jest jego sąsiadem. 

Całą drogę przebyli w milczeniu. Gerard rozmyślając wciąż o Lindsey, nie zauważył we Franku tajemniczego chłopaka który od jakiegoś czasu pojawiał się na jego wykładach. Frank natomiast, cieszył się towarzystwem czarnowłosego, nie myśląc o niczym konkretnym. 

4 komentarze:

  1. Gerard jest naprawdę uroczy z tą swoją niewiedzą i zamyśleniem ^^
    A Frankowi bardzo pasuje rola narwanego i ciekawskiego szczeniaka. Zobaczymy co wyniknie z ich znajomości ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ochh, cudowny!
    Dodaje do swoich ulubionych blogów. Będę tu wpadać z pewnością! :3
    Weny Ci życzę i czekam na więcej!
    Zapraszam również do siebie.
    http://zanim-uratuja-ma-nedzna-dusze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha, już widzę Gerarda biegającego po lesie za foo fighter'sami krzyczącego "Where there's foo, there's fire".Ale dobra, koniec z moimi (dziwnymi) wyobrażeniami.
    Czekam aż znajomość sąsiadów się rozwinie. Frank zachowuje się jak upierdliwa, zakochana nastolatka, ale to sprawia, że jest niezwykle słodki na swój własny, oryginalny sposób. Postacie są bardzo przyjazne, mają charakter. Ogólnie twój styl pisania jest przyjemny. A tak w ogóle, Gerardowi odbiło, ma jakieś problemy, czy Lindsey to po prostu kosmitka? XD
    Czekam z zapartym tchem na następną część.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam czytać wszystko co piszesz

    OdpowiedzUsuń